czwartek, 22 października 2009

MARGARET

Czasem zdarzają się takie dni, które przynoszą wielkie zmiany. Czasem są takie poranki, że człowiek nie wie czy się już obudził czy nadal śni. Czasem można przy porannej kawie mocno się zaskoczyć niespodziewanymi nowinami. Czasem kilka minut po przebudzeniu można się dowiedzieć, że świat jest już innym miejscem, bo kogoś na nim brakuje. Taki miałem jeden z ostatnich poniedziałków we wrześniu. Przy porannej kawie Boguś powiedział mi, że nie żyje Margaret, która pracowała jako pomoc na naszym campie. Nie bardzo mogłem w to uwierzyć więc poszedłem szybko potwierdzić że nie jest to szalenie niesmaczny żart. Chyba przerosłą mnie ta wiadomość i nieprędko do mnie dotarła.
Margaret, została zastrzelona niedzielnej nocy przez swojego męża. Była akurat na wolnym i z tego wolnego już nigdy nie wróciła. Margaret była w ciąży w momencie jak to się wydarzyło. Margaret była jedną z pierwszych osób z którymi nawiązałem tu kontakt. Miała szalony talent do języków, a że lubiła uczyć się nowych języków to nauczyłem ją parę zwrotów. Margaret, której życie było pewnie równie ciężkie jak większości osób które tu można spotkać zakończyła swoje w momencie gdy wszystko wydawało się dobrze układać. Kilka dni przed tym jak jej zabrakło zmieniła fryzurę i strasznie się z tego cieszyła. Kilka dni po tym jak jej zabrakło miała otwierać jakąś garkuchnie w Jubie - była z tego powodu tak szczęśliwa. I nie zdążyła się tym szczęściem zbyt długo nacieszyć. Margaret zabrała mnie ze sobą do kościoła o którym pisałem parę wpisów wcześniej. A ja co - prawie o tym zapomniałem w ciągu dnia. Na początku nie mogłem w to uwierzyć, potem zrobiło mi się smutno, a potem pod koniec dnia sobie o tym przypomniałem. To znaczy że jakby wypadło mi to z głowy na większość dnia - nie wiem czy to jakiś mechanizm obronny czy zwykła ludzka znieczulica, ale nie spodziewałem się że mam coś takiego w sobie. Życie w Afryce ma o wiele mniejszą wartość niż w naszych kulturach, ale żebym tak szybko się do tego dostosował.
Jej mąż zastrzelił ją w nocy, ale od rana dochodziły do nas sprzeczne plotki na ten temat - mąż, żołnierz swoją drogą zabrał jej ciało i gdzieś się ukrył. Ponoć na górze Jebel - która góruje nad Jubą, dopiero po jakimś czasie udało się ustalić gdzie się znajduje. To wszystko było jakieś surrealistyczne. W dodatku po kilku dniach zatrudniliśmy nową osobę na campie - Margaret, również. Więc niby stan się zgadza, ale wszystko jest jakby inne. W takich chwilach zastanawiam się najbardziej jak silny wpływ ma na mnie to miejsce, jak bardzo pobyt tutaj mnie zmieni i czy na lepsze. Co do tego mam szczerą nadzieje. Jeszcze tylko parę słów dopowiedzenia w kwestiach bezpieczeństwa. Nie dajcie się zmylić utartym schematom, całą ta sytuacja nie znaczy że tu jest tak szalenie niebezpiecznie że tylko kule świstają w powietrzu. Sudan nie Sudan, każde miejsce na świecie roi się od wariatów jak ten żołnierz, mąż. Ja czuję się tu bezpiecznie. Szkoda tylko że Margaret nie dostała szansy na normalne życie. Że po tym wszystkim co się w jej życiu zdarzyło nie zaznała radości z tego że się układa, że może być dobrze. Wieczny odpoczynek racz...............

1 komentarz:

  1. Grzesiek bardzo mnie wzruszyła ta historia i przyłanczam sie.... WIECZNY ODPOCZYNEK RACZ....!!!MONIKA -KUZYNECZKA!!!

    OdpowiedzUsuń