piątek, 19 października 2012

FOTO RE(WE)LACJE #6 - OCH, BOGOTA, BOGOTA

Jaka jest Bogota. Jest piękna. Ja jestem ostro zaziębiony, do tego stopnia, że nadal nie mogę przedmuchać uszu i większość czasu czytam z ust co jest do mnie mówione. Jest zimno i ciągle pada. Ale jest przepięknie, jest cudownie. A nawet jeżeli Bogota jest brzydka to i tak jest piękna :)




Gra w żabki w hostelu. Grałem w nią z Kolumbijczykiem, który tyle mówi po angielsku co ja po hiszpańsku. Nie przeszkodziło mu to kilkakrotnie mnie ograć














Poniżej takie tam moje z Bogoty

Okazuje się jednak,  że czasem nie jestem najważniejszy


I jeszcze parę z tego magicznego miasta. Bo jest piękne!!!





Wszyscy tu chodzą tacy uśmiechnięci



Na koniec absolutna perełka - dwuprzegubowy-trzyczęściowy autobus linii Transmilenio.

czwartek, 18 października 2012

(,,,) - co się wydarzyło na lotnisku w Madrycie

10:41 (24 minuty do zamknięcia odprawy)

Szybko, szybko, szybko, myśl, myśl, myśl. Albo nie, nie myśl, tylko rób coś, do (#%#$%$#^%$&$), rób coś, decyduj się na coś. Patrzenie na rower problemu nie rozwiąże.
A jakbym tak mocno kopnął w pedał to czy on się złamie?! Ok, spróbujemy najpierw ręką. UHHHHHHH, ani drgnie. Ty (niemądry człowieku), przecież ten pedał jest w stanie wytrzymać jak całym swoim ciężarem na niego naciskasz. To się chyba nie może udać.

10:42 (23 minuty do zamknięcia odprawy)

Biegnę do punkty gdzie opakowują walizki. Pytam się moim szczątkowym hiszpańskim o klucze. Skoro mają taką dużą maszynę do owijania walizek folią to pewnie też mają klucze do jej naprawy gdyby się zepsuła, jeżeli się psuje.
Nie mają. 

10:43 (22 minuty do zamknięcia odprawy)

Biegnę do pracownicy Iberii sprawdzającej bilety w kolejce do odprawy. 
 - Witam, mam trochę problem, za 22 minuty zamyka się odprawa na mój lot do Bogoty. Niestety nie mogę rozkręcić roweru i nie pasuje do kartonu. Nie bardzo wiem, co mam zrobić?! Czy jest szansa na przewiezienie roweru bez tego kartonu na przykład za dodatkową opłatą?
 - Chyba nie, rower musi być zapakowany w karton. To może rozerwij karton i owiń go folią w tamtym punkcie.
- To tak można??!! - Ok, już biegnę

10:44 (21 minut do zamknięcia odprawy)

- Hej panowie, a rower to mi owiniecie?
- Pewnie, nie ma problemu.
 - Już z nim biegnę

10:45 (20 minut do zamknięcia odprawy)

Rower na głowie, karton pod pachą, albo jakoś inaczej, teraz to już nawet nie wiem jak ale zabrałem wszystko na raz i biegnę z tym majdanem do punktu opakunkowego.

10:46 - 10:48 (18 minut do zamknięcia odprawy)

Próbujemy wcisnąć rower do kartonu. Na siłę, na chama. Ale tak to się nie da. Pytam się panów czy będą w stanie to jednak jakoś upakować. Tak, tak, jakoś to wcisną. A kartą można płacić? Nie, tylko gotówka.

10:49 - 10:55 (10 minut do zamknięcia odprawy)

Co robię?! Ano, biegam wte i wewte po lotnisku szukając bankomatu. Znajduję, wypłacam 100 Euro. Powinno starczyć. Biegnę z powrotem, rzucam tylko okiem na moje pozostawione bagaże, ale nikt nic nie przytulił.

10:56 (9 minut do zamknięcia odprawy)

Rower nadal nie wpakowany i panowie się siłują. Usługa ma kosztować 50 Euro, więc daję im 100 Euro, żeby między siebie podzielili tą nadwyżkę. To ja lecę zająć kolejkę do odprawy.

10:57 (8 minut do zamknięcia odprawy)

- Czy mam jakąś szansę na nie czekanie w kolejce. - pytam nową panią kolejką sterującą, bo przecież one muszą się zmieniać akurat w takim momencie, że muszę wszystko tłumaczyć od początku

10:59 (6 minut do zamknięcia odprawy)

Rozpoczynamy odprawę. Bagaże w plecaku pojechały. Roweru nadal nie ma.
Karta pokładowa wydrukowana. A gdzie rower? - pytanie pada całkiem słusznie
 - Na pewno już kończą. 

11:00 (5 minut do zamknięcia odprawy)

Rower już prawie upakowany. Lecimy z pakowaczem do odprawy. Po raz 15 biegnę nie szczędząc sił tą samą trasą, na pewno wprawiając część z innych pasażerów w osłupienie.

11:01 (4 minuty do zamknięcia odprawy)

Musimy chwilę poczekać, mówi pracownica Iberii - ten rower to musisz zawieść w inne miejsce

11:04 (36 minut do zamknięcia drzwi w samolocie)

Rower wrzucony na taśmę. Czy w terminalu są strefy dla palących? - pytam pracownika lotniska.
Nie, tam jest wszędzie zakaz. Możesz jeszcze wyjść na zewnątrz, ale powinieneś się pospieszyć, bo twoja bramka jest dość daleko.

11:05 (35 minut do zamknięcia drzwi samolotu)

Jestem na zewnątrz zapalam papierosa na odstresowanie. No jeszcze tylko zdążyć do samolotu i wszystko się jak zawsze jakoś udało. 
 - Czy poczęstujesz mnie jedną fajką - pyta mnie inny podróżny
 - Nie ma sprawy - częstuję
...... (taka gadka o niczym)
- Nienawidzę tego lotniska - mówi mój nowy znajomy z Niemiec - mam dzisiaj imprezę w Santander i chciałem tylko zapytać w informacji o to gdzie mogę odebrać zarezerwowany samochód. Ukradli mi wszystkie torby, nie mam teraz nawet portfela
...'
W tym momencie przypominam sobie jak beztrosko miałem porozrzucane po terenie lotniska swoje torby, rowery, kurtki, jak zostawiłem portfel przy stanowisku odprawy. I mam wszystko. Chyba zużywam wszelkie dostępne mi pokłady szczęścia.

11:10 (30 minut do zamknięcia drzwi w samolocie)

W punkcie, w którym się znajduję  trasa do mojej bramki wynosu jedyne 35 minut. Rzekomo jestem już 5 minut spóźniony na swój lot.

Zdążam i lecę i dolatuję i jest ze mną rower i moja torba i wszystko. Znajduję taksówkę, pakuję się z rowerem i bagażami, dojeżdżam do hostelu i wszystko jest ok.
Po raz kolejny udało się. 
Jestem w Bogocie.
Latynoska przygoda rozpoczęta.
Intensywnie.

(,,,) aka (Przecinek, Przecinek, Przecinek)

Tytuł trochę dziwny, ale nie bardzo chciałbym, żeby wszyscy od razu wiedzieli jak potrafię być wulgarny, czasami. Stąd zapraszam was do podmiany onawiasowanych słów na te wulgaryzmy z waszych zasobów, które w danym kontekście najbardziej wam pasują. 
Skąd taka potrzeba, proste - z niewiarygodnych rozmiarów debilizmu, który zaprezentowałem w okolicach mojego lotu do Kolumbii. Czy dotarłem, no nie bardzo mam teraz ochotę się na ten temat wypowiadać, zapraszam Was zatem na przeżycie razem ze mną i moimi-waszymi przekleństwami tych godzin okołowylotowych. Na końcu jak zawsze wszystko się wyjaśni...
Już 16 października rozpocząłem taką sekwencję szalenie nierozsądnych wyborów. Miałem ponad tygodniową przerwę w zbieraniu kondycji postanowiłem więc wypróbować swoich sił w bieganiu. Tuż przy kempingu w Madrycie zlokalizowany jest rozległy park, który wydawał się doskonałym miejscem do poruszania się. I był zasadniczo. Gdyby nie to, że Madryt tego dnia ścigał się z głęboką Syberią w osiągnięciu najniższej możliwej temperatury. Bieganie jest jednak mocno różne od jazdy rowerem, inne mięśnie, inna ilość zapotrzebowania na wentylację płuc. Biegło mi się w miarę dobrze, ale podejrzewam, że nie jestem stworzony do wdychania zimnego ożywczego powietrza i mój organizm postanowił się zemścić. 
Już wieczorem czułem się śmiesznie, potop z nosa na przemian z zupełnym zatamowaniem, gryzące gardło, grzejnikowate czoło. W nocy śniło mi się cały czas, że czyszczę sobie gardło ryżową szczotką. Tak, bywają lepsze sny.
Budzik nastawiony na 7 rano, następny na 7:06, i jeszcze jeden dla pewności na 7:12. Wylot o godzinie 12, więc mnóstwo czasu na spakowanie, przejechanie tych paru kilometrów na lotnisko i ogarnięcie wszystkich tematów. Zdawać by się mogło. 

7:00

Dzwoni budzik, na zewnątrz ciemno, a temperatura w okolicach za zimno żeby opuścić śpiwór. 

7:06

Nadal nie jestem przekonany. Ale nie ma problemu, mam przecież tyle czasu na wszystko. Jeszcze się trochę prześpię.

7:12

Nie, nie wstaję!!!

8:00

Ok, chyba przeginam, pora się ruszyć. 

8:45

Jeszcze tylko sprawdzę adres do hostelu, który sobie zarezerwowałem w Bogocie i mogę ruszać. Namiot był co prawda jak po prysznicu z całą tą rosą pięknie osadzoną na wewnętrznych ściankach. Zapomniałem też, że od ostatniej przygody na autostradzie moje koła mają tak aby tego powietrza. Nie chce mi się dopompowywać, będzie co będzie, w ostateczności to tylko parę kilometrów...

9:30

Dojechałem już na lotnisko, po tygodniowym odstawieniu roweru początek był bardzo dziwny. Takie wzajemne obwąchiwanie się. Rower się dziwnie ustawił, ja byłem nie wiele lepszy. Niby siedzę jak zawsze, ale mam wrażenie, że nie jesteśmy już tak dopasowani jak przed przerwą. Szybki papieros i idę się pakować. Mam przecież jeszcze tyle czasu...

9:38

Stoję w kolejce do punktu informacyjnego Iberia, w którym jak uprzednio sprawdziłem sprzedają pudełka na rowery. Stoję, stoję, stoję...

9:55

Stoję w kolejce do punktu informacyjnego Iberia... kolejka się nie rusza. Przy ladzie 4 osoby, które raz po raz z próżni wyciągają kolejne paszporty. 7 paszport, 8 paszport.

10:00

Kolejka zaczyna się burzyć. Dlaczego tylko jedna osoba obsługuje? Ile to będzie jeszcze trwało? Co oni tam załatwiają, że to tyle trwa? Halo! Dlaczego tylko jedna osoba obsługuje?!!!

10:15

(,,,,) Ile to jeszcze będzie do (narząd) trwało. To są jakieś żarty. - Przepraszam, chciałam się tylko zapytać o jedną rzecz - zagaja pewna panienka. - Kochaniutka, my tu wszyscy czekamy na jedną rzecz i z jednym pytaniem...

10:20

Nareszcie!!! Jestem wołany do lady :). - Oj, ale pan to powinien się najpierw odprawić, i przy odprawie wyślą pana do nas z powrotem żeby pan zapłacił za rower.  - Pani informacja chce się mnie pozbyć - Ale to trochę bez sensu, bo żeby się odprawić, to muszę mieć już bagaże spakowane, a nie spakuję roweru bez waszego kartonu. No i wracanie skoro się już tyle wyczekałem to trochę będzie bez sensu - próbuję ją przekonać, że lepiej to wszystko obmyśliłem. - No nie wiem, chyba musi się pan najpierw odprawić - Pani niezrażona moją propozycją uproszczenia procedur powtarza swoją formułkę. - Ale ja wtedy nie zdążę. Mój lot jest za niecałe dwie godziny - próbuję ją przekonać inną metodą. 

10:25

Pani się poddała, przyjmuje ode mnie zapłatę za rower i wydaje mi karton.

10:26

Zaczyna się coś co zwięźle mogę nazwać oznaczaniem lotniska. Rower w jednym miejscu czeka na swoją kolej. Torby paręnaście metrów dalej. Zaraz, a gdzie jest karton?! No tak, zostawiłem go przy informacji. Biegnę więc tam nie patrząc przed siebie tylko za siebie, czy komuś przypadkiem nie podoba się za bardzo jakiś element mojego nagromadzonego dobytku. Biegnę już z kartonem w okolice gdzie porozrzucane są moje rzecy

10:29

Bagaż podręczny przygotowany... Sakwy wrzucone do wielgachnego plecaka. Pozostał tylko rower. Pestka. Przecież pytałem się w salonie rowerowym w Gdańsku o zestaw kluczy, który pomoże mi rozmontować rower na cele przelotu. To prawda, że nie sprawdziłem, ale przecież trzeba ludziom ufać.

10:30

Karton złożony, rower obrócony. Zaczynamy od pedałów. Zdejmuję zasłonkę i (,,,,,,, narząd, ja cię sunę, ,,,, kurczę pieczone ,,,,,,,,) przecież nie mam takiego klucza żeby te pedały odkręcić. Ja (hmmmm) jestem (,) totalnym (durniem), że tego wcześniej nie sprawdziłem. 

10:35

Próba odkręcenia śrub obcążkami spełzła na niczym. Presja czasu dość ogromna bo za dokładnie 40 minut zamykają odprawę. (,,,,,,,,,) co ja mam teraz zrobić?!

10:37

-Halo, Gonzalo [dzwionię do kumpla z Madrytu, którego poznałem przed paroma laty na wymianie w Korei, a teraz z okazji wizyty w Madrycie widzieliśmy się ponownie] wiesz co, mam straszną lipę i nie bardzo wiem co zrobić. Nie mam kluczy do rozkręcenia roweru i nie bardzo mam go jak spakować. Byłbyś w razie czego w stanie ten rower z lotniska odebrać?!
-Ok, ale teraz to za bardzo nie mogę, bo mam spotkanie, pewnie jakoś wieczorem.
- Aha, to ja się jeszcze do ciebie odezwę, wiesz jak bym teraz dorwał tą kobietę ze sklepu w Gdańsku to bym ją (#$##%#$^$#%). Będę do ciebie za chwilę dzwonić, to Ci dam znać co wymyśliłem.

10:40

Zostawić rower i lecieć? Nie lecieć? Przełożyć bilet? Porzucić rower? - myśli biegają od jednej opcji do drugiej i żadna nie wydaje się wystarczająco atrakcyjna...


W tym momencie urywam historię - te kilka minut ok 10:40 trwały dla mnie całe wieki, więc żebyście tak samo to odebrali jak ja, reszta historii co prawda nie za całe wieki ale za parę godzin...

poniedziałek, 15 października 2012

PANIE TOALETOWE

Z tych paru miejsc, które do tej pory udało mi się zobaczyć i z jeszcze mniejszej liczby, którą choć trochę poznałem mam pewien wyrobiony wachlarz wrażeń. To mi się podoba, a tamto mniej. Polska jednak ma i zawsze będzie miała dla mnie szczególne znaczenie. I to nie dlatego, że rodzina, przyjaciele, znajomi, bo to jest nazbyt oczywiste, ale dlatego, że .... Panie Toaletowe. 
Ze względów osobistych wróciłem w zeszłym tygodniu do Polski i jak zwykle już po wylądowaniu poczułem, że jestem w domu. Żeby zachować resztki chronologii, zaczniemy jednak od innego, dużo wcześniejszego powrotu do kraju. Kilka lat temu, w trakcie studiów wyjechałem na wakacje do Stanów Zjednoczonych popracować jako domokrążny sprzedawca edukacji. Doświadczenie warte każdego trudu. Nie przeszkadzało mi nawet to, że byłem na szarym końcu naszego zespołu pod względem opłacalności tego wyjazdu. O wiele bardziej martwiło mnie to amerykańskie nastawienie na to, że wszystko jest zawsze cudownie, i tylko tak można się do zastanej rzeczywistości odnosić. Przyklejony uśmiech, ujemna ilość narzekania w rozmowach. Taka pseudosielanka, która osobie pochodzącej z Polski, albo może tylko mi, nie do końca odpowiada. 
Po wylądowaniu w Polsce jednym z pierwszych miejsc, gdzie trafiłem, była toaleta w jednym ze stołecznych MacDonaldów. Niby nic wyjątkowego, takich miejsc na świecie jest pełno, a już najpełniej w Stanach. To co sprawia jednak tą diametralną różnicę to właśnie panie toaletowe. Nie zdążyłem się jeszcze do końca ogarnąć z przygotowaniem do skorzystania z toalety, gdy usłyszałem parę kabin od siebie taką siarczystą wypowiedz: "Co za świnie tu przychodzą, k***a, obsrają całą kabinę i nawet po sobie nie posprzątają. Gdzie to się chowało, do k***y nędzy..." 
Nie pamiętam całej wypowiedzi, ale raczej niewiele więcej informacji się w niej pojawiło. Był to dla mnie ten moment przejścia. Cieszyłem się jak dziecko, i to nie dlatego, że ta pani została wyprowadzona z równowagi, ale dlatego, że tak pięknie i otwarcie wyartykułowała swoje myśli. Kilka dni przed tym, w jednym z amerykańskich MacDonaldów pewnie nawet bym nie wiedział jaki dramat się rozgrywa w sąsiedniej kabinie. A tu, jestem w domu, nareszcie Kochana Polsko.
Odkurzam tą prehistoryczną historię ze względu na moją wizytę w toalecie w Galerii Krakowskiej przy dworcu Kraków Główny podczas wizyty sprzed paru dni. Nie zdążyłem się za Polską jako-taką za mocno stęsknić, bo nie było mnie jedynie niecałe 6 tygodni, ale ponownie Pani Toaletowa sprawiła, że zrozumiałem co tracę gdy mnie w kraju nie ma. Taka oto dyskusja toczyła się w toalecie...
- Panowie, papier w kabinach macie?! - wpadła do męskiej toalety pani sprzątająca
- W pierwszej jest - powiedziałem nieśmiało, bo rozmawianie przez drzwi kabiny to ostatnia rzecz jaka mi chodziła w tym momencie po głowie
 - W ostatniej nie ma - usłyszałem czyjś równie zażenowany głos.
 - O, to już przynoszę, proszę się nie martwić - pani sprzątająca ponownie zrobiła wiatr w toalecie, równie energicznie ją opuszczając, co do niej wtargnęła. 
 - Proszę, tu pod drzwiami podaję - padło chwilę później - O, Panie Mieciu, wrócił Pan na stare śmiecie! - zakrzyknęła z wyczuwalną radością pani sprzątaczka, do jak się domyślam przez drzwi kabiny jakiegoś znajomego właśnie korzystającego z pisuaru....
Właśnie tak, pozbawiony odrobiny prywatności, wysłuchujący czyichś utyskiwań, czuję, że jestem ponownie w mojej ukochanej ojczyźnie. W tym kraju gdzie resztki słowiańskiej fantazji ostały się chyba już tylko w publicznych toaletach.