środa, 24 października 2012

HOSTELOWE RODZINY

Praktycznie już od zamontowania się w pokoju wydarzyło się coś, co chciałbym nazwać krótkoterminowym tworzeniem rodziny. Przez trzy dni pobytu w Hostelu Masaya coś tam coś tam przez upatrzony na patio stół przewinęło się kilkanaście osób. W moim przypadku tym stałym elementem, tym zalążkiem rodziny był właśnie Poul z Danii i Jenny z Wielkiej Brytanii. Z Poulem znaliśmy się z pokoju, z Jenny poznaliśmy się jak łyse konie, bo mówiła przy stole, że rzuca papierosy i zwróciła mi kilkakrotnie uwagę, że się na nią dziwnie patrzę. Pewnie, że się dziwnie patrzyłem, bo widziałem jak bez przerwy patrzy na moje papierosy. Dodatkowo tego wieczoru pozostałe osoby nagle się zorientowały, że wszyscy pracują w branży finansowej i zaczęli wymieniać pozorne jak dla nas różnice między dla nich diametralnie odmiennymi produktami finansowymi. Dodając do tego tematu moją niedyspozycję słuchu i konieczność czytania z ust większość czasu, pewnie, że wolałem patrzeć jak Jenny się patrzy na moje papierosy.
Drugiego dnia, gdy przy stole poza naszą trójką zasiadały kolejne osoby, mieliśmy już zestaw swoich prywatnych żartów, których nikt nie rozumiał i sprawialiśmy wrażenie jakbyśmy się znali od lat. No i przede wszystkim po jednym dniu mogliśmy już z Poulem uchodzić za znawców Bogoty, w końcu ci dosiadający się dopiero co wylądowali. 
Wszyscy byli na tyle mili, że nawet pozwolili mi zając się oprawą muzyczną, czyli mogłem zaprezentować przegląd muzyki eurowizyjnej. Drugiego wieczoru tylko przez 30 minut, ale trzeciego już całe 45 minut po tym jak powiedziałem, że bardzo jestem za to wdzięczny, i że moi znajomi nie pozwalają mi puszczać muzyki z Eurowizjii nawet w moje urodziny. 
Formowanie się takiej 'hostelowej rodziny' przebiega w sposób bardzo prosty. Są to zawsze osoby podróżujące solo, pary są bowiem za bardzo zachwycone swoim własnym towarzystwem, żeby zwracać uwagę na innych. Są to również przeważnie osoby o bardzo podobnych poglądach, wynikających z odbytych już podróży. Podróżowanie w pojedynkę wywołuje taki nieznośny głód kontaktu z drugim człowiekiem, że łączenie się w grupy wydaje się zupełnie naturalne i po kilkunastu minutach rozmowy ma się wrażenie, że już tyle razem przeżyliśmy. 
Jak dla mnie jest to jeden z tych fantastycznych elementów podróży, równocześnie dość niebezpiecznych. Formułując taką grupę w sposób naturalny traci się motywację do poznawania bardziej lokalnych ludzi. Podróżowanie od hostelu do hostelu może sprawić, że wracając z Ameryki Łacińskiej powiemy, że poznaliśmy mnóstwo ludzi... z Europy.
Jazda rowerem oddala ode mnie to zagrożenie. Poruszam się na tyle wolno, że tego typu hostele będę miewał jedynie raz na kilkanaście dni. I będzie to wspaniałe, takie odnajdywanie krótkoterminowych 'hostelowych rodzin' z którymi będzie można się na bieżąco podzielić wrażeniami z miejsc do których trafiliśmy zanim się spotkaliśmy. Następne tego typu doświadczenie mam nadzieję w Cartagenie. O ile nie zdenerwuję swojej karmy w jakiś sposób :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz