wtorek, 3 listopada 2009

BANK

Jedną z rzeczy, którymi zajmuję się w mojej pracy w Sudanie jest kontaktowanie się z bankiem w różnych sprawach. Najczęściej standardowe zagadnienia typu wypłata gotówki czy zrobienie przelewu. To co skłoniło mnie do wprowadzenia tego wpisu to zupełnie wyjątkowa wizyta, która miała mniej standardowy charakter jak i przebieg. Dzień wcześniej robiłem jakieś tam przelewy i bank skontaktował się z Iwonką, że coś jest nie tak. Rano ruszyłem więc do banku wyjaśnić na czym polega problem, co się stało nie tak jak powinno. Jeszcze przed wyjściem do banku upewniłem się że wszystkie dane do przelewu byłu zgodne z prawdą, więc szczerze mówiąc nie miałem pojęcia gdzie leży problem.
Najpierw może drobne wprowadzenie, jeżeli myślicie że zrobienie przelewu w Sudanie jest tak proste jak w Polsce to mylicie się. Najpierw trzeba pójść do jednego pokoju po  tzw. Deal Ticket - kawałek papieru potwierdzający że bank przyjął zlecenie na transfer. Z takim Deal ticketem trzeba teraz zejść piętro niżej do głownego pomieszczenia gdzie zostanie przybita pieczątka i zabrane dokumenty przelewowe. Następnie takie dokumenty w zależności czy jest to transfer zewnętrzny, poza Sudan czy transfer wewnętrzny odpowiednio zostaną przekazane bądz do innego pomieszczenia na parterze, bądz do pomieszczenia na drugim piętrze. I tam właśnie po jednym lub dwóch dniach można odebrać potwierdzenie dokonania przez bank przelewu.
Moją wizytę zacząłem więc od miejsca gdzie przybijana jest pieczątka. Osoby będące tego dnia na zmianie nic nie wiedziały o żadnym problemie. Stamtąd odesłano mnie do pomieszczenia drugiego na parterze budynku ( zapomniałem dodać że budynek w którym bank ma siedzibę zajmuje kilka óżnych firm i rozernanie się które z pomieszczeń należą do banku i co można w tych pomieszczeniach uzyskać zajmuje trochę czasu. ). W tym pomieszczeniu znałem już Sharifa, który również rozłożył ręce i powiedział że nie ma pojęcia na czym może polegać problem, zgodnie z jego zeszytem, w którym prowadzona jest ewidencja wychodzących przelewów wszystko jest ok. Przelewy zostały przyjęte i wysłane do odpowiednich banków. Shariff zabrał mnie więc do pomieszczenia na drugim piętrze gdzie przejął mnie jakiś inny człowieczek. Czekając na werdykt czy wszystko jest ok z przelewami zdołałem zobaczyć na ekranie komputera rzeczy, cyfry, zestawienia którzy pod żadnym względem nie powinienem nigdy oglądać, na tyle sprawnie działa klauzula o ochronie danych osobowych. Jako że po jakimś czasie okazało się ze i w tym pomieszczeniu nie wiedzą w czym może być problem znowu odesłano mnie do głownej hali. Tam pokazałem numer z którego dzwoniono dzień wcześniej, no może to pozwoli ustalić po co tak właściwie siedze w tym banku już kilka godzin. Telefon z którego dzwoniono jest w biurze Sharifa. Wracam więc spowrotem do jego biura, na szczęście nie jest to już żadne piętro więc moge sobie chwilowo odpuścić bieganie po schodach. Osoba która używa tego numeru mówi jednak że nie dzwoniła wczoraj do nas. Podsumujmy, spędziłem kilka godzin w banku, odbijając się od ściany do ściany prowadzony za rękę z jednego pokoju do drugiego przerzucany z biurka do biurka. Poznałem wszystkie działy w banku, zdołałem zorientować się co się dzieje w którym pokoju i gdzie pójść najlepiej jak mam ochotę popatrzeć na rzeczy do których nie powinienem mieć wglądu. Na koniec powiedziano mi że prawdopodobnie był to pomyłkowy telefon, zapewniono że z transferami jest wszystko ok i że nie muszę się niczym martwić. Odbyłem więc swoistą symulację, bardzo podobną skądinąd do doświadczenia Józefa K. w Procesie Kafki, gdzie iść jeśli cokolwiek by się stało nie tak z transferem. Czeski film, telefon został wykonany odbyła się rozmowa z kims z banku ale z banku nikt nie dzwonił. Dopiero następnego dnia okazało się że faktycznie nie było to urojenie i że telefon z banku został wykonany. Problem ostatecznie polegał na tym że za dużą naliczył bank prowizję i że chce ją teraz zwrócić na nasze konto. Pani która dzwoniła nie była wczoraj w pracy i dlatego tak długo zajęło wyjaśnianie problemu którego nigdy nie było zasygnalizowanego rozmową telefoniczną która się nigdy nie odbyła. Pozostając nadal w duchu Kafki mam wrażenie że ta wizyta w banku się nigdy nie odbyła, bo żaden z 4 pokoi w których przeciez nie byłem nie istnieje. Pod koniec wizyty w tym banku już nie byłem pewien czy wogole robiłem w nim jakiekolwiek przelewy wczesniej i czy sam wogóle istnieje. Jak na symulację bardzo pouczające, na pewno pozwoli mi to zaoszczędzić trochę czasu, bo w międzyczasie ułożyła mi się w głowie swoista mapa ułożenia biurek, kompetencji, najkrótszej drogi pomiędzy biurkami. Kilka godzin intensywnego treningu, szkolenia z różnic między pracą w środowisku zachodnim, a środowisku afrykańskim. Nadal pozostaje pytanie jak taki bank może wogóle funkcjonować, bo jedyne co wydaje się go cechować poza dużą dozą sympatii pracowników w stosunku do klienta to jest przypadkowość działań i brak jakichkolwiek standardów bezpieczeństwa. Musze spedzic tam może wiecej czasu zeby poza mapą pomieszczeń którą mam już w pamięci zrozumieć gdzie przebiega granica pomiędzy widocznym gołym okiem chaosem, a zdolnościa tego banku do świadczenia usług. Moja współpraca z bankiem nadal kwitnie, ale żadna kolejna wizyta nie była już tak intensywna, jak ta którą opisałem. Surrealizm w pełnej krasie.

Zawarte znajomości zaprocentowały, w banku udało mi się dostać bilety na Miss Malaika - wybory miss Sudanu, na których byłem i które niedługo opisze.

HANDEL

Pisałem już o budownictwie przyszła więc pora na krótki fragment o usługach. Jest to ścisle powiązane z budownictwem bo usługi wykonuje się przeważnie w jakims pomieszczeniu, budynku. Po raz kolejny jednak Sudańska rzeczywistość tak daleko odbiega od standardów powiedzmy świata rozwiniętego że każdy opis wydaje się niewłaściwy. Każde słowo określające, opisujące to co widzę i to czym chcę się z Wami podzielić wydaje się być nie na miejscu. W ramach wprowadzenia zdjęcie poniżej. Niby zakład wulkanizacyjny. To znaczy faktycznie naprawiają tam opony, przy czym trochę głupio nazywać to od razu takimi górnolotnymi sformułowaniami. Czym zatem jest ta szopa. Widząc takie właśnie sceny przy drodze mam wrażenie że słownik którym posługiwałem się do tej pory jest niewystarczający. Jeśli przyjąłbym że jest to zatem zakład wulkanizacyjny to tak samo jak bym nazwał budę z hamburgerami restauracją.

Jeżeli przyjąc że powyżej faktycznie jest zakład wulkanizacyjny to poniżej śmiało można mówić o zakładzie krawieckim. Zdjęcie to zostało zrobione na jednym z dwóch dużych rynków w Jubie - Rynku Konyo Konyo. Wspomniany zakład to po prostu pan siedzący w okolicy innych blaszanych bud przy swojej maszynie do szycia. Wszystko na świeżym powietrzu. I tu chyba dochodzimy do sedna moich dylematów. Dlaczego tak ciężko przychodzi mi nazwanie takich 'punktów' usługowych. Europejskie doświadczenie wymusza na nas zachowanie pewnej formy. Nie ważny jest sam produkt ale bardzo istotne jest też jego opakowanie. Wszystko powinno się mieścić w jakichś granicach estetyki, dobrego smaku. Na tym chyba właśnie polega dynamiczny rozwój usług na przykład w Polsce. Zakłady fryzjerskie o francuskich nazwach gdzie pracują ci sami ludzie, którzy pracowali kiedyś z podrzędnych zakładzikach. Czy aż tak bardzo te miejsca się różnią między soba - różnia się ceną. Poza tym efekt końcowy - czyli fryzura może być zupełnie identyczna zarówno w pięknym salonie fryzjerskim jak i w zakładzie na Pradze. Ale jednak to nie to samo. Nie ma tego samego poczucia spełnienia, zupełnie różne są doznania. Wizyta w salonie fryzjerskim daje nam odrobinę luksusu, elegancji, dystyngowania. W tym przypadku opakowanie jest o wiele bardziej istotne niż sam produkt. Afryki, przynajmniej tej najmniej rozwiniętej do której należy południowy Sudan zupełnie nie stać na takie zachowania. Tutaj wszystko jest skromniejsze, jakby pozbawione tej nienamacalnej przyjemności z kupowania. Tutaj kupuje się jak trzeba i jak jest za co, a nie żeby poprawić sobie humor. Tutaj kupowanie to kolejny z codziennych obowiązków, a nie ceremonia, nie cotygodniowe nabożeństwo uprawiane przez całe rodziny. Pewnie jeszcze troche czasu potrwa zanim wytworzy się w lokalnych ten pęd do nieokrzesanej konsumpcji, oby jak najdłużej pozostli tym nieskalani. Problem polega więc nie na śmiesznym wyglądzie pseudo zakładów usługowych, tylko na moim ograniczeniu - na zawężonej perspektywie która mówi mi że na zakład krawiecki powinny składać się poza wyposażeniem co najmniej dach ściany drzwi i okna. Okazuje się że niekoniecznie - zakład krawiecki może działać i bez ścian i bez dachu i bez okien czy drzwi.

Pisałem też wcześniej o telefonach komórkowych - faktycznie zadziwiające że ludzie którzy nie mają adresu - tylko kilka ulic w Jubie ma nazwy przy czym są one nie oficjalne, raczej zwyczajowe - mają komórki i laptopy. Zastanawiałem się wcześnie jak oni ladują te swoje komórki mieszkając w chatkach z łajna. Odpowiedz jest prosta i widoczna po jakims czasie pobytu w Jubie. Często przy ulicy można znaleźć małe budki sprzedające poza doładowaniem konta na komórce także naładowaniem baterii. Zostawia się w takiej budce telefon na jakiś czas i odbiera jak jest naładowany. No i jak nazwać taką budkę - z oczywistych powodów w Polsce taka usługa nie funkcjonuje, w Polsce w prawie każdym domu jest obecnie prąd, woda, gaz. Teraz już rozumiecie czemu tak ciężko przychodzi mi opisywanie zamieszczanych zdjęć. Nazwijmy to zatem zakładem ładowania baterii w telefonie. Zdjęcie takiegoż miejsca poniżej. :)

Szpital?! No to już chyba przesada - powiedzmy że jest to jakiegoś rodzaju lecznica - zgodnie z tradycyjną, lokalną medycyną przygotowują tu różne specyfiki na pokonanie choroby.


Punkt sprzedaży węgla na opał, standardowo po prostu wyłożone worki przy drodze i tyle.




To są już zdjęcia z Rynku Konyo Konyo - można tam znaleźć praktycznie wszystko, poza owocami warzywami, kaszami, mięsem i innymi produktami jedzeniowymi jest na przykład cała uliczka sprzedawców telefonów komórkowych - jeden z najprężniej się rozwijających rynków w Sudanie. Przechodząc z alejki gdzie sprzedają ananasy i mango do alejki zaawansowanych technologii telefonii komórkowej można mieć wrażenie że przenosimy się w inny świat. Cała ulica wypełniona gablotami z najnowszymi modelami telefonów mocno odcina się od standardowego obrazu biedy dookoła.



Powyżej również autosalon na Konyo Konyo.
Poniżej troche inny rodzaj punktu handlowego - sklepiki prowadzone przez arabów. Jak widać półki wypchane po sam sufit, co wymaga odpowiedneij konstrukcji sklepu, często na ścianach są wypustki, po których można wejść na lodówkę i z niej sięgnąc potrzebny produkt, przez to cały ten sklep sprawia wrażenie piramidy. Wygląda bogato - no ale wybór niestety nie jest oszałamiający. W sudanie na przykład nie mówi się masło, czy też margaryna - mówi się Blue Band, bo to jest jedyna marka margarynopodobnej mazi dostępna na rynku, Proszek do pranie to raczej tylko i wyłacznie Omo, jened rodzaj jogurtu naturalnego, jeden rodzaj mleka - wszystko dość uproszczone - pozwala zaoszczędzić czas na zakupach, nie ma dylematu który produkt wziąć, zostaje jedynie rozterka ile Blue Banda potrzeba i koniec.

I już na koniec zobaczcie jak wygląda lokalna pizzeria. Oczywiście poza widoczną tu kuchnią z piecem opalanym drewnem są też obok stoliki przy których pizze można zjeść. Sam widok kuchni utwierdza mnie w przekonaniu że usługi mimo że są  w Polsce i w Sudanie podobne, to zasadniczo się między sobą różnia, tą właśnie oprawą, tą estetyczną formą.