sobota, 19 września 2009

LOTNISKO

Wycieczka na lotnisko, czy raczej służbowa podróż :). Niby standardowa procedura, ale generalnie tu nic standardowe nie jest. Wybraliśmy się tam z Mackiem żeby wsadzić do samolotu Piotra, który musiał się udać do Polski na operacje. Więcej zdradzić nie mogę bo nadal nie wiem gdzie sięga moja lojalka :). Droga całkiem przyjemna, bo w Jubie są dwie asfaltowe drogi, jedna nazywa się Ministry Road i przy niej można znaleźć większość ministerstw i rządowych budynków. Druga zaś to Airport Road, na lotnisko. Czekamy najpierw na potwierdzenie biletu. Wiec w międzyczasie wybieram się do kiosku i kupuje gazetę lokalna. I tak to się zaczęło - gazeta jakieś 3 sudanisy ( funty sudańskie  czyli ok 3,5 PLN. Ale przy okazji zobaczyłem książkę do nauki juba arabic, lokalnej odmiany arabskiego, więc wyciągam z kieszeni kolejne 30 sudanisów. Niestety i na tym nie mogłem skończyć. Był jeszcze jeden produkt sprzedawany w tym kiosku - książka o byłym prezydencie - dr Johnie Garangu. No i co - nie umiałem się powstrzymać,  więc kolejne 70SDP wyciekło mi z portfela. Póki co zamierzam na tym zakończyć rozpasane zakupy. Ponoć jest jakaś księgarnia w mieście. Na szczęście na razie nie wiem gdzie to jest i niech tak zostanie. Na lotnisko mogę już jechać bez stresu, bo na lotnisku w kiosku więcej rzeczy do kupienia nie ma. W gazecie opisywali ostatnie naloty na prywatne arsenały - zebrali ponad tysiąc sztuk broni. Wiec jest już o 1000 sztuk broni bezpieczniej. W gazecie opisywali sukcesy i plany rządu  Rządu autonomii w której istnieje jedna partia - SPLM. Dużo propagandy. 
Poza tym w dziale motoryzacyjnym opisywali subaru imprezę, lamborghini revention roadster oraz mercedesa sls - żaden z tych samochodu nie nadaje się do Sudanu, gdzie na drodze dosyć często można zauważyć 1-2 metrowe dziury (głębokość), których pokonanie samochodem terenowym jest nie lada wyczynem. 
No dobra doczekaliśmy się - z biletem wszystko ok wiec idziemy załatwiać formalności - nie ma problemu że leci tylko Piotr i że dwie osoby chodzą z nim od biurka do biurka. I pojawia się problem. Otóż Piotr nie ma w paszporcie pieczątki wjazdu. Nie może zatem wyjechać bo oficjalnie nigdy nie wjechał  Samolot za niecała godzinę startuje a pan dający pieczątki wyjazdowe mówi, że nie może takiej wbić  Idziemy wiec do sektora przylotów i Maciek mówi pracującemu tam kolesiowi że jest mały problem, że nie ma pieczątki  I zaczyna się czekanie. Koleś dalej wpisuje jakieś nazwiska na listę, zajmuje się czymś innym. Po jakichś paru minutach, które pewnie wykorzystał na przemyślenie co z tym zrobić, zaczyna się rozglądać dookoła  Czy nikt na niego nie patrzy. I jak się tak już upewnił to wziął stempel, przekręcił datę i wbił pieczątkę. Tym sposobem Piotr który był w Sudanie miesiąc  oficjalnie przyleciał 45 minut przed swoim odlotem. Heh, tu chyba wszystko działa trochę inaczej. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz