wtorek, 13 października 2009

PYTON

Wracamy do kwestii mniej kontrowersyjnych, do naszego zwierzyńca. Pewnie zastanawiacie się co tam się dalej działo z tym szczurem. Szczur sobie poszedł. Kilka dni po ostatecznym pożegnaniu ja również pożegnałem się z tym namiotem i przeniosłem dwa namioty obok. Teraz mieszkam z Maćkiem - działem IT i Logistyki :). Ale okazało się że nie jesteśmy w namiocie sami. Powtórka z rozrywki - kolejny szczur, czy też myszoskoczek czy inne stworzenie. Problem namiotowy polegał na tym że to zwierze było o wiele odważniejsze. Podgryzało w nocy - na szczęście nie mnie :P ale to i tak bardzo niesympatyczne, więc konieczny był kolejny rozwód i kolejne gruntowne sprzątanie namiotu. Od tamtej pory - czyli od soboty bodajże szczura już nie widać. Ale nie o tym miało być.
Jakieś dwa tygodnie temu przy namiocie usłyszałem jak wołają Nejpasje, Masajkę która z nami razem pracuje. Wołali ją bo ktoś widział węża. Nejpasje jak większość Masajów, jak zdążyłem się zorientować nienawidzi węży i jak tylko jakiegoś widzi to musi go zabić. Jej nienawiść jest tak wielka, że przeniosła się na ryby, które Najpasje uznaje za węże wodne i których widoku czy zapachu nie może znieść. Skąd taka masajska niechęć do tych właśnie zwierzątek. Bo węże są strasznie zdradzieckie. Masaj może wytrzymać stoją twarzą w twarz z lwem nawet kilka godzin. Odbywa się wtedy taka cicha walka między nimi, kto tu jest bardziej odważny i kto ma silniejsze nerwy. Po kilku godzinach intensywnego wpatrywania się w siebie lew i Masaj się rozchodzą. Jest to równa walka, natomiast z wężem o czymś takim nie ma mowy.





Jak tylko się zorientowałem że alarm jest na węża to od  razu poleciałem po aparat i razem z pozostałymi w miejsce gdzie miał być wąż.



















Niestety trochę się rozczarowałem - liczyłem na więcej, na jakąś adrenalinę. A wąż jak dotarłem na miejsce już był krojony na części. Jedyny powód do adrenaliny to to że ten okaz znaleziono jakieś 50 - 100 metrów od bramy wjazdowej na nasz teren. Czyli skoro pojawił się taki jeden to może ich być więcej. Na zdjęciu po lewej Krzysiu (z Gdańska Żabianki swoją drogą) sprawdza jego uzębienie. Niestety nie dało się za bardzo otworzyć paszczy i ciekawość została zaspokojona tylko częściowo. Nie udało się również zbyt dokładnie ustalić gdzie i jak został zabity. Miał jakąś dziurę w głowie ale to wszystko poszlaki. Jedno jest tylko pewne - pan którego widzicie jak obiera tego gada ze skóry musiał być tym bohaterem który węża unicestwił. Tradycja nakazuje, że osoba która węża zabije ma prawo do jego skóry - najbardziej wartościowej części. Jak się zjawiłem na miejscu to proceder obierania był już zaawansowany - w powietrzu czuć było zapach psującego się mięsa. Wszystko musiało być zatem rach-ciach. Skóra oddzielona, mięso podzielone i rozdane do upieczenia. Nie udało mi się tym razem skosztować mięsa węża ale kto wie, może jeszcze będzie okazja. Aha zapomniałbym - ten pyton miał spokojnie ok 5-6 metrów, ale lokalni utrzymywali że to było jeszcze dziecko, że taki porządny, prawdziwy pyton to może być znacznie większy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz