czwartek, 4 października 2012

JAK ROBIŁEM BADANIA W MADRYCIE

Na zakończenie Europejskiej wycieczki postanowiłem zrobić sobie porządne ważenie, takie profesjonalne z podziałem na mięśnie i tłuszcz. Znalazłem w internecie jakąś stronę po hiszpańsku pewniej kliniki w Madrycie, gdzie wydawało mi się, że takie badanie mogą mi zrobić. Ponieważ na mapie wydawało się, że klinika jest zlokalizowana tuż przy stacji metra Arguelles nie pomyślałem, żeby sobie zapisać dokładny adres. Wziąłem swój plecaczek i ruszyłem przed siebie. Wyszło inaczej niż się spodziewałem i przypomniał mi się wiersz o kaczce dziwaczce co nigdy nie wiedziała co się gdzie kupuje...
Dojazd na upatrzoną stację metra nie był trudny, sprawy zaczęły się komplikować dopiero jak wyszedłem ponownie na świeże powietrze. Dotarłem do drogi, na której miała być rzeczona klinika i zacząłem się rozglądać. Po kilkunastu metrach ją znalazłem, tak mi się przynajmniej wydawało. Nazwa pasowała, chociaż muszę szczerze przyznać, że po drodze zapomniałem jak się ta klinika nazywa. Ale to musi być tu.
- Hola! - czy mówisz po angielsku? - zacząłem rozmowę z recepcjonistą
 - Troszeczkę - odpowiedział szczerze.
Za bardzo się tym nie zmartwiłem, bo nawet jeśli będzie kłopot językowy to przecież wie, jakie tu robią badania i od razu rozpozna po moim starym wydruku co mi chodzi po głowię. Wyciągam więc stary wydruk i zaczynam okrężne tłumaczenia.
 - Przyjechałem rowerem z Polski i chciałbym zrobić sobie takie badania, żeby zobaczyć jak dużo zgubiłem tłuszczu i ile nabrałem mięśni
 - Ale to nie u nas - odpowiedział recepcjonista
 - To nie możliwe, sprawdzałem waszą stronę na internecie i było tam napisane, że robicie takie badania - trochę załgałem, ale nie miałem nic do stracenia, a nie chciało mi się odkładać tej sprawy na następny dzień
 - No, to jakaś pomyłka, my się tu zajmujemy tylko zębami, nie robimy takich badań, jak to - odpowiedział rozbawiony recepcjonista
 - Aha, no to faktycznie, to może gdzieś dalej muszę iść - powiedziałem nadal trochę zdziwiony, bo byłem pewien, że klinika, której nazwę zapomniałem nazywa się właśnie tak jak miejsce, w którym się obecnie znajduję
Wyszedłem. Po przejściu kilkunastu kroków zobaczyłem następną klinikę po drugiej stronie ulicy. Ale jestem głupi, przecież to jest tutaj. Próbuję otworzyć drzwi, ale pani w poczekalni pokazuje mi, że muszę zadzwonić, to mi otworzą. Dzwonię i zostaję wpuszczony. Rozmowa zaczyna się podobnie
 - Tylko trochę mówię po angielsku
 - Ja podróż rower z Polski do Madrytu (wykorzystuję całe moje zapasy znajomości hiszpańskiego)
 Pokazuje świstek i pani mówi - Tak, robimy takie badania
 - Genialnie - ucieszyłem się - a, ile takie badanie będzie kosztować.
Pani wzięła kartkę i zaczyna pisać 1....2....0....Euro.
Cholera, 120 Euro, za badanie, które tak na prawdę nie jest mi koniecznie potrzebne, to trochę dużo. 
Pani pokazuje mi ulotkę, taka cena, bo dwa badania w cenie promocyjnej.
Acha, to zaczynam negocjacje. 
 - Ale ja tu jestem tylko parę dni, nie muszę robić tego badania podwójnie. Nie mogę zapłacić tylko za jedno.
 - Zaczynamy się coraz słabiej porozumiewać - pani chyba mi mówi, że taka jest cena i nie da się z tym nic zrobić.
Po 10 minutach negocjacji pani jeszcze raz patrzy na mój stary wydruk i dostaje olśnienia. Takich badań oni tu nie robią. To jest klinika ortopedyczna i robią jakieś badania stóp. Pokazuje mi przykładowy wydruk.
Ponownie jestem szalenie zdziwiony, przecież to na pewno miało być tutaj. Ale spoko ortopeda, to ortopeda. Udaję się w stronę drzwi i nie wiele myśląc wciskam guzik przy drzwiach. Myślałem, że w ten sposób włączę brzęczek i zwolnię blokadę z drzwi. Zamiast tego wyłączyłem światło w całej recepcji. Przepraszam wszystkich bardzo i wychodzę po prostu naciskając klamkę. 
Kilkanaście metrów dalej widzę Europejską Klinikę Walki z Otyłością. Co prawda na pewno nazywa się zupełnie inaczej, niż to miejsce co znalazłem w internecie, ale jeżeli jest jakiekolwiek miejsce w Madrycie, gdzie mnie porządnie zważą to chyba tu.
 - Hola! Czy mówicie po angielsku? - zagaduję recepcjonistki
 - Nie. - pada odpowiedź 
Hmmm, no to lipa, a już jestem tak blisko, zaczynam więc znowu moją hiszpańską pogawędkę o rowerze i podchodzi do mnie urocza dama i proponuje pomoc w tłumaczeniu. Opowiadam jej o co mi chodzi, a ona tłumaczy na hiszpański. Panie w recepcji nabierają wesołości i po kolei każdemu pracownikowi, który przychodzi opowiadają moją historię i wszyscy się zaśmiewają. Ale tak z sympatią, więc zupełnie mi to nie przeszkadza. Dowiaduję się, że oczywiście mają takie badania, ale mają teraz dużo pracy. Może zechcę się umówić na jutro. Mówię, że w zasadzie nie ma problemu, ale chcę tylko badanie, bez wizyty u lekarza i bez konsultacji i oferuję, że mogę poczekać ile tylko sobie życzą. Zgadzamy się na takie warunki i siadam na kanapie.
Zapomniałem zapytać o cenę, więc wstaję i pokazuję kartę kredytową i pytam czy mogę tak zapłacić czy tylko gotówką. Jestem już bez mojej tłumaczki po została poproszona do gabinetu, więc sam nawet nie wiem o co pytam, bo tak mi brakuje odpowiednich słów. Panie chwilę debatują i ostatecznie jedna z nich mówi pięknym angielskim
- To prezent dla ciebie - 
Wydałem z siebie okrzyk radości i tak stoimy przy kontuarze i się wszyscy z czegoś cieszymy.
W trakcie oczekiwania wraca moja tłumaczka, Peria, i rozmawiamy sobie o tym i o tamtym. Peria, jest pół Kolumbijką, pół Ekwadorką, ale większość życia mieszkała w Stanach. Rozmowa sprawia nam wiele radości i raz po raz jej perlisty śmiech wypełnia całą poczekalnie. Dodatkowo działa na mnie bardzo mocno jej miękki hiszpański akcent i aura, którą wokół siebie rozsiewa. Czuję, że mógłbym się w niej zakochać. Mam wrażenie, że tak będzie wyglądała większość rozmów, w Ameryce Łacińskiej. Jestem teraz u bram niebios i już w niedzielę samolotem tą bramę przekroczę. 
Peria zapewniła mnie, że na pewno mnie tam gdzieś szybko zatrudnią, więc już się nie martwię o swoją przyszłość. Praca już chyba tam na mnie czeka... Przestaję się nawet martwić tym, że te 5 tygodni jazdy rowerem kosztowały mnie tylko 6 kg. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz