piątek, 14 września 2012

IM BLIŻEJ TYM DALEJ - FRANCUSKA GRANICA

Ostatni kemping we Włoszech bardzo mnie cieszył. Zlokalizowany był bowiem dokładnie 100 km do granicznego miasta na włoskim wybrzeżu. Nie raz się już z podobną odległością mierzyłem, więc byłem prawie pewien, że wieczorem będę mógł uzupełnić swoje statystyki i policzyć kolejną dawkę jakże przydatnych wskaźników. Zadanie okazało się jednak trudniejsze do spełnienia niż mi się wydawało.
Teren zrobił się podejrzanie falisty. Każda urocza i niepowtarzalna zatoczka niechybnie kończyła się wspinaczką do kolejnej niepowtarzalnej zatoczki. Czas płynął, a cel, czyli granica wydawały się coraz dalsze, zamiast się przybliżać. Przerwę na lunch zrobiłem po ok 40 km, czyli na popołudniową sesję zostało tylko 60km. Po pewnym czasie oznaczenia kilometrów do przebycia przestały pokazywać  miasteczkoVentimiglia, a skupiały się na tych bardziej lokalnych - Imperia, Sanremo. Dodatkowo wzmógł się potężny wiatr. Jak wiało?! Oczywiście mi w twarz wiało, tak jakby jakaś moc chciała mnie we Włoszech zatrzymać.
Mimo że jazda nie sprawiała mi aż tak wiele radości zdecydowany byłem kontynuować, aż nadejdzie godzina nerwowego szukania noclegu - czyli 19. Tego dnia 19 zaskoczyła mnie jednak bardziej niż zawsze, bo zaskoczyła mnie tuż za Sanremo, gdzie wedle moich obliczeń powinna znajdować się już granica. Dodatkowo zaskoczyła mnie znakiem o takiej treści (Ventimiglia 20km). Jakie 20km, jeżeli to powinno być już tu. Zjechałem na kemping i rozpakowując swój namiot zacząłem się zastanawiać, co tak na prawdę się wydarzyło. Czyżby francuska granica z jakiegoś powodu postanowiła się ode mnie oddalić. 
Odpowiedź była tak prosta, że aż się roześmiałem. Wina nie leżała po stronie włoskiej tym razem, ale po francuskiej. Oczywiście, że francuska granica się ode mnie oddaliła i miała ku temu poważny powód. W mojej sakwie ubraniowej panował bowiem chaos, którego nie udało mi się wczoraj opanować. Wczoraj wszystkie moje ubrania straciły datę ważności, tak zupełnie już straciły, a niestety na kempingu nie było pralki, a tym bardziej suszarki. Mogłem, co prawda, załatwić sprawę ręcznie, ale jestem bardziej niż pewien że gdybym liczył na wysuszenie ubrań na wietrze to zaczęłoby w nocy padać (kropiło tej nocy). Postanowiłem pranie zrobić na pierwszym postoju we Francji. I tu był pies pogrzebany.
Francja jest bowiem krainą szyku i elegancji. To taka smukła i sprężysta bagietka przy naszym polskim razowym chlebie. To kraj gdzie wynaleziono prysznic bez wody - zamiast wody stosuje się perfum - stąd nazywany francuskim prysznicem. To kraj gdzie zamiast przysposobienia obronnego w szkole podstawowej wykładają Przysposobienie Modowe. I ja chciałem do Francji wjechać z kilkoma kilogramami niestylowych i w dodatku bardzo brudnych łachów. Zdecydowałem się jednynie na wypranie mojej garderoby, czekając w tym celu do pierwszej w nocy aż suszarka skończy swój cykl. Ale było warto, następnego dnia wiatr ucichł i granica została osiągnięta. Także dla planujących wyjazd do Francji - zawsze miejcie wybrane ubrania, bo z brudnymi łachami francuskiej granicy po prostu nie przekroczycie :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz