Samo pisanie Literatury, jak robię na
przykład ja, podczas podróży niestety nie wystarczy nawet najbardziej lotnemu
piórze. Każdy potrzebuje inspiracji i szuka jej gdzie tylko może znaleźć. Ja ze
względu na brak czasu, bo większość spędzam na siodełku najczęściej podczas tej
podróży czytam rejestracje samochodów. Ta fascynacja zaczęła się już w Gdańsku,
gdzie na Spacerowej poruszając się jak mucha w smole często sprawdzam, które to
ościenne gminy najbardziej blokują przejazd dla mieszkańców Gdańska J.
Po przejeździe po 4 krajach podzielę
się z wami moimi spostrzeżeniami dotyczącymi sposobów znakowania samochodów.
Zaczynałem na Słowacji, istnym raju dla czytających rejestracje. Po dwóch
pierwszych literach doskonale można wyczytać ten moment kiedy wpływ Senecu się
kończy, a kiedy zaczyna oddziaływać już Bratysława. Poza przyjemnościa płynącą
z czytania tak klarownych tablic, daje to wspaniały komfort przy łykaniu
kolejnych kilometrów. Po prostu widać jak migiem przenoszę się z krainy do
krainy.
Węgry – no tu już tak jak z językiem
węgierskim. Najprawdopodobniej osoba która wybiera numer tablic dla danego
pojazdu jest duchem wyzwolonym i puszcza wodzę swojej fantazji. Nie zauważyłem
ani przez sekundę żadnej prawidłowości co do oznaczenia samochodu, ale szczerze
mówiąc się jej nawet nie spodziewałem. Wszystko zatem w normie.
Słowenia ponownie bardzo przyjemna pod
względem literatury tablicowej. Kolejny powód do odwiedzenia tego pięknego
kraju.
Włochy – albo Włosi są bardzo mobilni
i każdego dnia przejeżdzają kraj wzdłuż i wszerz, stąd unikalne oznaczenia
liter na każdym samochodzie, albo każdy sam w domu maluje tablice w taki wzorek
jak mu się podoba. Czytanie tablic włoskich już zarzuciłem.
Nie oznacza to jednak że moja przygoda
z literaturą we Włoszech zamarła. Po wczorajszył wyrzuceniu moim żali i płaczów
co do ‘Źle się dzieje w państwie włoskim’, sytuacja odwróciła się dziś
diametralnie. Zmierzając w stronę centrum Montovy zobaczyłem po prawej stronie
coś co wygląda na kamping. I kampingiem było, ale tylko na pare dni, na okres
Festiwalu Literatury w Montovie właśnie. Nie spodziewałem się kempingu w tej
okolicy, tak przynajmniej podpowiadały wyniki moich badań internetu na ten
temat.
Nie wybiorę się raczej na żadne okołofestiwalowe
wydarzenie, bo tam musiałbym jeszcze bardziej niż na codzień palić głupa że coś
rozumiem, a mógłbym być po prostu niewiarygodny zachwycając się nowinami na
włoskim rynku wydawniczym. Ale spanie na kempingu Festiwalowym zaliczam na
poczet kontaktu z literaturą. Ponieważ jest to kemping eksperymentalny, w
sposób niecodzienny zostałem również wprowadzony w tajniki jego działania.
- Czy to jest kemping? – zadałem dość
oczywiste pytanie spodziewając się bardzo różnych możliwych odpowiedzi.
- Tak – powiedziała jedna z dziewczyn
siedząca pod namiotem przed wjazdem do kempingu
Wjechałem więc i przybiegło do mnie
czworo ludzi z niespotykanym dotąd poziomem entuzjazmu
- Czy mogę tu przenocować? –
postanowiłem pozostać przy banalnych pytaniach
- Tak, to jest kemping na festiwal
literatury...- pierwszy wstęp do historii tego miejsca
- To zostanę, a ile kosztuje noc? – to
pytanie od opuszczenia Słowacji zawsze budzi we mnie złe przeczucia, ale muszę
je zadać.
- Około 5 Euro
- Jak mówisz, co to znaczy, około,
albo to jest pięc euro albo nie – poprawił mojego przewodnika jego starszy
kolega’
- Ok, 5 Euro
- No to świetnie – powiedziałem
zszokowany
- To jak zostajesz to musisz się
wpisać na listę i potem cię zaprowadzę na miejsce
- Nie ma sprawy – dodałem
Po wpisaniu się na listę jestem
prowadzony na miejsce gdzie mam się rozbić
- Z ilu wydarzeń na festiwalu
skorzystasz? – padło pytanie
- Raczej z żadnego, nie bardzo znam
włoski i jestem tu trochę przypadkiem, ale to nie przeszkadza, mogę zostać mam
nadzieje.
- Jak dla mnie to nie, ten kemping
zostało otworzony co prawda dla osób korzystających z festiwalu... – drugie
wprowadzenie w młodą historię tego kempingu – ale jak dla mnie możesz zostać
- Uff, to dobrze
- No to rozbij się tu – po czym
nastąpiła prezentacja niewidocznych ani gołym okiem, ani żadnym innym,
ograniczników terenu gdzie mam się rozbić. W tym momencie żałuję że nie jestem
telepatą
- Ok, tu pod drzewem się rozbiję, może
być
- No tak, tu jest ok, tylko nie wyjdz
poza ten teren – nadal nie wiem jaki dokładnie, ale staram się być uważny.
- Tu masz śledzie
- Spoko, mam swoje
- No tak, tak, ale jakbyś potrzebował
to tu masz śledzie. – niewzruszony moim zapewnieniem kontynuował mój przewodnik
- Zanim zaczniesz
się rozbijać, chodź, muszę Ci coś pokazać
Tego już nie przytoczę w oryginale,
bowiem przez 15 minut prezentowano mi sposób na bezpieczne otulenie rachunku
fiskalnego taśmą klejącą i przyczepienie jej do namiotu. Chyba w końcu zacząłem
wyglądać jakby do mnie dotarło i sprawa została zakończona
- No, to chyba wszystko. Jakbyś czegoś
potrzebował, to jesteśmy w rejestracji i chętnie pomożemy
Prezentacja zaklejania rachunku
ostatecznie wyczerpała moje potencjalne pytania. Bardzo fajny kemping, ze
świetną obsługą. Dowiedziałem się przy okazji, że od jakiegoś czasu jadę
średniowieczną drogą – SS10. Taka włoska Route 66.
Chyba zaczynam się powoli do
Wloszech przekonywać ;)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz