Jak się okazuje, już nie tylko uda i oczy chcą zabrać głos w trakcie tej podróży. Rower też czasem chce na siebie zwrócić uwagę i chociażby przewietrzyć oponki.
Jakieś 30 kilometrów od mety na
ten dzień, a miała to być Mantova, rower zaczął zachowywać się podejrzanie. Z
początku myślałem że być może przyczepił się do opony jakiś kamyczek. A
najwyraźniej z rowerem jak z baletnicą, i księżniczką na ziarnku grochu zarazem.
Nie mógł swojej niewygody zachować dla siebie, musiał koniecznie się tym ze mną
podzielić.
Tak po medycznemu podejrzewałem
więc hipochondrie. Z czasem odbijanie tylnego koła zaczęło być coraz bardziej
znaczące i nie mogłem już tego ignorować z uśmiechem na twarzy, jak robiłem
dotychczas. To nie może być zatem pierwsza diagnoza, bo symptomy się nasilają.
Przyjrzałem się więc tylniemu
kołu ponownie, tu postukałem, tak zmierzyłem wzrokiem i nic. To musi więc być
silna grypa. Co na rowerowe oznaczało by nie mniej nie więcej jak pęknięta
szprycha i rozcentrowane koło.
Przekonany że na tym właśnie
polega problem stwierdziłem że te kilkanaście kilometrów jeszcze pociągniemy,
tu w polu i tak nic nie zrobię, a jak już dojadę to się będę martwił.
Ale ciekawość mnie zżerała. A
ciekawe która to dokładnie szprycha, a jak bardzo jest koło rozwalone i tym
podobne. Zatrzymałem się więc jeszcze raz, wcale nie dlatego, że nie miałem już
siły pedałować, ale żeby dokończyć proces badania koła. Może poprzednio coś
przeoczyłem.
No i dopatrzyłem się. Szprychy
wszystkie na miejscu. To nie grypa, to zwykły katarek. Najwyraźniej po
najechaniu na jakiegos kamora dętka zaczęła się dusić w objęciach opony, tym
bardziej że doładowałem jej rano jeszcze pare barów i wymusiła na oponie
większą swobodę. W pewnym miejscu opona trochę spuchła i w miarę jechania
opuchlizna się nasilała.
Jak porządny konował co to się
zna na rowerach że hoho, spuściłem więc powietrze i postanowiłem trochę
podpompować i resztę dokończyć jutro na stacji. Jak dla mnie opona powinna
dzieki temu ponownie złapać dętkę w stalowym uścisku i jeżeli nie dam jej
kolejnego powodu to utrzyma się na swoim miejscu.
Właśnie wtedy, zabierając się
za pompowanie wziąłem kupioną przed wyjazdem pompkę i nie mogłem jej załozyć na
zawór. Zapewne pani w sklepie sprzedała mi wersję na wentyl rowerowy a u mnie
jak w czołgu wentyl jest samochodowy. Przeszedłem się parę kroków do włoskiej
rodziny z kilkoma rowerami przy ich kamperze i grzecznie zapytałem o ich
pompkę. Zamiast pompki dostałem dostęp do podręcznego kompresora, uzupełniłem
atmosfery w dętce i to w dodatku bez wysiłkowo.
Pompkę póki co odwiesiłem na
swoje miejsce, może kiedyś będę potrzebował takiego sprzętku w głuszy i wtedy
uda mi się ją porządnie założyć i zapompować. Tak bowiem między Bogiem a prawdą
to chyba nie bardzo chciało mi się pompować to koło po całym dniu jazdy i się
jakoś szczególnie do tego nie przyłożyłem.
Jutro się okaże czy
zaaplikowane lekarstwo okazało się wystarczającym zabiegiem i czy rower
ozdrowiał ...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz