niedziela, 9 września 2012

ROWER SIĘ ROZCHOROWAŁ (07-09-2012)


Jak się okazuje, już nie tylko uda i oczy chcą zabrać głos w trakcie tej podróży. Rower też czasem chce na siebie zwrócić uwagę i chociażby przewietrzyć oponki.

Jakieś 30 kilometrów od mety na ten dzień, a miała to być Mantova, rower zaczął zachowywać się podejrzanie. Z początku myślałem że być może przyczepił się do opony jakiś kamyczek. A najwyraźniej z rowerem jak z baletnicą, i księżniczką na ziarnku grochu zarazem. Nie mógł swojej niewygody zachować dla siebie, musiał koniecznie się tym ze mną podzielić.
Tak po medycznemu podejrzewałem więc hipochondrie. Z czasem odbijanie tylnego koła zaczęło być coraz bardziej znaczące i nie mogłem już tego ignorować z uśmiechem na twarzy, jak robiłem dotychczas. To nie może być zatem pierwsza diagnoza, bo symptomy się nasilają.
Przyjrzałem się więc tylniemu kołu ponownie, tu postukałem, tak zmierzyłem wzrokiem i nic. To musi więc być silna grypa. Co na rowerowe oznaczało by nie mniej nie więcej jak pęknięta szprycha i rozcentrowane koło.
Przekonany że na tym właśnie polega problem stwierdziłem że te kilkanaście kilometrów jeszcze pociągniemy, tu w polu i tak nic nie zrobię, a jak już dojadę to się będę martwił.
Ale ciekawość mnie zżerała. A ciekawe która to dokładnie szprycha, a jak bardzo jest koło rozwalone i tym podobne. Zatrzymałem się więc jeszcze raz, wcale nie dlatego, że nie miałem już siły pedałować, ale żeby dokończyć proces badania koła. Może poprzednio coś przeoczyłem.
No i dopatrzyłem się. Szprychy wszystkie na miejscu. To nie grypa, to zwykły katarek. Najwyraźniej po najechaniu na jakiegos kamora dętka zaczęła się dusić w objęciach opony, tym bardziej że doładowałem jej rano jeszcze pare barów i wymusiła na oponie większą swobodę. W pewnym miejscu opona trochę spuchła i w miarę jechania opuchlizna się nasilała.
Jak porządny konował co to się zna na rowerach że hoho, spuściłem więc powietrze i postanowiłem trochę podpompować i resztę dokończyć jutro na stacji. Jak dla mnie opona powinna dzieki temu ponownie złapać dętkę w stalowym uścisku i jeżeli nie dam jej kolejnego powodu to utrzyma się na swoim miejscu.
Właśnie wtedy, zabierając się za pompowanie wziąłem kupioną przed wyjazdem pompkę i nie mogłem jej załozyć na zawór. Zapewne pani w sklepie sprzedała mi wersję na wentyl rowerowy a u mnie jak w czołgu wentyl jest samochodowy. Przeszedłem się parę kroków do włoskiej rodziny z kilkoma rowerami przy ich kamperze i grzecznie zapytałem o ich pompkę. Zamiast pompki dostałem dostęp do podręcznego kompresora, uzupełniłem atmosfery w dętce i to w dodatku bez wysiłkowo.
Pompkę póki co odwiesiłem na swoje miejsce, może kiedyś będę potrzebował takiego sprzętku w głuszy i wtedy uda mi się ją porządnie założyć i zapompować. Tak bowiem między Bogiem a prawdą to chyba nie bardzo chciało mi się pompować to koło po całym dniu jazdy i się jakoś szczególnie do tego nie przyłożyłem.
Jutro się okaże czy zaaplikowane lekarstwo okazało się wystarczającym zabiegiem i czy rower ozdrowiał ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz