piątek, 14 września 2012

PÓŁ-DZIKUS

Do tej pory z szukaniem noclegu nie było większych problemów. Zawsze nawet w czasach największego zwątpienia, gdy na przykład na Słowacji droga się już skończyła, a okazywało się że kemping jest gdzieś zapomniany tuż za następnym zakrętem, albo w Wenecji, gdzie znak, że kemping jest za 3 kilometry, a był za 3km razy dwa nocleg udawało się jakoś odnaleźć. Włochy rozpuściły mnie do tego stopnia, że spodziewałem się w mieście Ovada, w okolicy którego miałem spędzić noc znaków na kemping, który w okolicy miał być. Mimo że odległość na takich znakach nauczyłem się brać z przymrużeniem oka, to kierunek zawsze był słuszny. W Ovadzie, nie było jednak żadnego znaku. Mimo wewnętrznych oporów postanowiłem więc poszukać ratunku w punkcie informacyjnym. Znalazłem szeroko reklamowany po mieście punkt tuż przez 19, więc albo prawie godzinę po zamknięciu albo tuż przed nim. Guzik. W Ovadzie stwierdzili zapewne że w poniedziałki żadni turyści nie przyjeżdżają, a jeżeli już przyjadą, to wszystko wiedzą. W poniedziałki bowiem punkt jest nieczynny.
Z mapy, na którą ostatnio patrzyłem ponad miesiąc temu pamiętałem tylko, że w Ovadzie muszę odbić w lewo, tak też zrobiłem i pojawiły się znaki, nie do końca na kemping, ale lepsze niż nic. Wspinałem się więc po prawie pionowej drodze do punktu zimowania samochodów kempingowych. Mam wrażenie, że góra sprezentowana Syzyfowi była stanowczo mniej stroma od tej którą musiałem pokonać tego wieczoru, obserwując jak słońce już schowało się za okoliczne wzgórza i tylko czeka żeby się na dziś ostatecznie wyłączyć. 
Dotarłem na miejsce i zobaczyłem szlaban, do którego przekroczenia potrzebny jest jakiś bilet, kupiony gdzieś tam w miasteczku, ale nie w poniedziałki oczywiście. Zamiast czekać przy szlabanie na wtorek przeszedłem obok niego balansując na krawędzi przepaści (no aż tak dramatycznie to nie było ;p). Za szlabanem nie czekał jednak na mnie strażnik z groźnie ujadającym psem. Nie czekało na mnie nic poza mały terenem trawiastym i dwoma dawno już opuszczonymi kamperami (samochodami kempinowymi). Czując przez skórę, że jest to nie do końca zgodne z prawem zostawiłem rower, udałem się do miasteczka po wodę i po powrocie rozbiłem namiot i próbowałem usnąć. 
Zasypianie nie zawsze mi wychodziło tej nocy, bo nie mogłem zapomnieć, że drzwi do kamperów są wyważone i trochę się zastanawiałem co bym zastał w środku jak bym je uchylił i zajrzał. Ostatecznie nie odważyłem się jednak na zaspokojenie ciekawości, czasem niektórych drzwi nie warto chyba otwierać mimo że korci. 
Poniżej parę zdjęć z tego pół-dzikiego noclegu:



A tu na koniec impresja z nieba. Mam wrażenie, że kontrolerzy lotu też nie pracując w poniedziałki w tym rejonie stąd taki pierdolnik...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz