niedziela, 13 września 2009

JUBA - DZIEŃ 1

Spokojnie, nie martwcie się, dzień 1 nie oznacza że będę wam codziennie zabierał czas swoimi wypocinami. Na razie ćwiczę się w pisaniu, oduczam się lenistwa i próbuje utrwalić te pierwsze obserwowane scenki, obrazki. Wysiadając z samolotu na płytę lotniska poczułem już ten upał, który będzie mi towarzyszyć. Ale okazuje się, że mam szczęście, bo 10 września, kiedy wylądowałem w Jubie było zimno(!!!!) na tutejsze możliwości. Znaczy to tyle, że temperatura nie dochodzi do 40 czy 50 stopni i jest znośnie upalnie. Najgorsze temperatury czekają mnie od stycznia do kwietnia, więc mam czas żeby organizm się na to przygotował. Terminal na lotnisku to zderzenie z rzeczywistością. Niby słyszałem, że coś takiego jak taśma wypluwająca bagaże to się tu raczej nie zdarzy. Ale jak zaczęli wrzucać torby przez dziurę w ścianie to dopiero poczułem tą egzotykę po którą tu przyjechałem. Jeszcze przeszukanie bagażu, polegające na spytaniu co mam w torbie i jej delikatnym obmacaniu i wychodzimy na zewnątrz. Przyjechał Maciek, żeby mnie i Kasie z którą leciałem, odebrać. Ale uwaga, nie przyjechał sam. Przyjechał z dwoma żołnierzami z kałasznikowami. Kolejne moje szczęście (wiem że trzeba trochę przestawić myślenie żeby to odebrać jako szczęście), ale udało mi się tu trafić we w miarę ciekawym momencie. Akurat rozpoczęła się akcja wojska wymierzona przeciw prywatnym posiadaczom broni i wojsko wyszło na ulice, przeszukując prywatne domy, samochody, targi w celu eliminacji prywatnego arsenału. Dzięki temu zrządzeniu losu, asfaltowa droga z lotniska, gdzie co każde drzewo siedziała grupka żołnierzy wyglądała wyjątkowo. Dzięki żołnierzom z karabinami, którzy siedzieli obok mnie na tylnym siedzeniu ( mój najbliższy kontakt z kałasznikowem) droga do campu przebiegła bez problemu - nikt nas nie przeszukiwał, nic od nas nikt nie chciał. Tyle że droga asfaltowa w miarę szybko się skończyła i rozpoczęły się widoki i warunki jazdy, których się spodziewałem. Ciężko powiedzieć, że w tych drogach są dziury, praktycznie nie ma tam kawałka znośnej drogi, która z samych dziur by się nie składała. Po prawej i po lewej - kontenery, chaty, targ bydła, jakieś sklecone z kartonu i blachy budy w których sprzedają Bóg wie co. Ludzie niespiesznie idący wzdłuż drogi czy też dostojnie i powoli przechodzący przez tą drogę. Wyprzedzanie z prędkością 40 km/h innych samochodów które jadą 30 km/h. Jazda po tej stronie drogi po której dziury i fałdy są mniejsze i mniej dokuczliwe. Wszystko wydaje się chaotyczne, niezaplanowane, doraźne. Dojeżdżamy na miejsce i kolejny szok, pozytywny, jest tu wszystko, klimatyzacja w namiotach, normalna toaleta, pyszne jedzenie, basen, to są warunki. Po przeniesieniu bagaży do namiotu zdrzemnąłem się na jakieś 2 h i zapoznawałem się powoli z innymi pracownikami. Pierwsza noc w nowym domu przebiegła spokojnie - dobry omen, to znaczy że będzie dobrze, musi być dobrze. Humor nadal dopisuje. Rozpoczyna się właśnie moja roczna przygoda z Afryką. Z tą Afryką prawdziwą, ale przez to najbardziej egzotyczną i najbardziej ciekawą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz