W czwartek po pracy poszedłem do kościoła Ale nie była to zwyczajna wizyta, bo nie był to zwyczajny kościół Spokojnie spokojnie, żadna sekta, nic z tych rzeczy. Bylem w kościele polowym, w kościele zrobionym z plandeki, z pustaków ze sklejki i co najważniejsze z wielkiej energii. I to własnie o tym ostatnim składniku chciałbym opowiedzieć najbardziej. We wtorek Margaret - Ugandyjka która pracuje na naszym campie powiedziała mi wieczorem że własnie wraca z modlitwy. Że na tym drugim campie zbierają się co jakiś czas i się modlą i śpiewają itd itp. Pomyślałem że takie modły w Afryce mogą wyglądać całkiem ciekawie, więc że tak powiem wprosiłem się na następne Myślałem ze oni się gdzieś tam spotykają przy jakimś stole i wspólnie odmawiają zdrowaśki, czy jakoś tak. Ale zaskoczenie od samego początku Kościół zrobili sobie sami - pracownicy - z materiałów o których wspomniałem. I mają regularne msze, nazwijmy to w ten sposób Mają organy elektryczne. I co najważniejsze wiedzą po co się zebrali. Nie maja księdza nie maja szat liturgicznych, nie maja ociekających zlotem obrazów nie maja hierarchii, pierścieni do całowania - nie maja tej całej absurdalnej nadbudowy. Jak wygląda zatem taki hold dla Chrystusa w namiocie w Gumbo. Zaczyna się od piosenek, wszyscy klaszczą w dłonie wszyscy tańczą i się cieszą - cieszą się z kolejnego przeżytego dnia, który dal im Chrystus. Są strasznie głośni śpiewają tak mocno jak mogą, cały czas przeskakując z nogi na nogę Mówią swoje modlitwy na głos - każdy tak jak potrafi. Liturgia odbywa się w dwóch językach równocześnie - angielskim i suahili. Wszyscy zauważyli oczywiście moje przyjście, bo trochę się odróżniam. Mi to nie przeszkadza i chyba im też nie.
Jeden z pracowników czyta wybrane przez siebie fragmenty Biblii. I on też robi kazanie. Kazanie, które pewnie wcześniej przygotował. Które z pasja wykrzykuje, na które ludzie żywiołowo odpowiadają. Później zaczyna się część prywatnych modlitw. Pewnie trochę wystraszeni moja obecnością nie chcą podchodzić. Pierwszy zaczyna Michael - który zajmuje na campie namiot obok mnie. I mówi chyba przez dziesięć minut ,o tym jak pan zesłał im białego człowieka z Polski, itd itd, potem wywołują mnie do odpowiedzi, więc mówię że dziękuję że Pan pozwolił mi się tu znaleźć i że prowadzi mnie za rękę tak że nigdy nic złego mi się nie dzieje i zawsze stawia dobrych ludzi na moich ścieżkach Cala atmosfera wspólnoty takiego zebrania na najniższym szczeblu, gdzie nikt nie grzmi z podwyższenia o rzeczach o których nie ma pojęcia, ale człowiek który mówi że trzeba wierzyć i oddawać wszystko Panu bo będzie nagroda, człowiek przed którym najprawdopodobniej szykuje się trudne życie wypełnione harówka, który chce swoimi słowami swoimi krzykami dodać otuchy innym będącym w takiej samej sytuacji - to jest piękne To jest taki kościół jaki chciał stworzyć Chrystus. Żar ich wiary, jej bezgraniczność i oddanie, zaufanie Bogu, to wszystko sprawiło ze przez tą godzinę czułem się wyjątkowo.
Ta ich energia, ten zapal, ta szczerość ta prostolinijność ta prawdziwość Piękne - życzę każdemu żeby choć raz w życiu mógł coś takiego doświadczyć Miejsce magiczne, ale własnie dzięki ludziom i dzięki ich szczerej wierze, nie zblokowanej przepychem, ale wolnej, pełnej prawdziwej. Jestem tylko ciekawy jak silnie by się rozczarowali standardowa msza w przeciętnej polskiej parafii. Jest co prawda w Jubie jakaś katedra, która póki co średniowiecznym zwyczajem góruje nad miastem. Jest teren archidiecezji otoczony płotem i drutem kolczastym. Jest to coś co się odgradza od świata co jak wszędzie zaczyna żyć swoim życiem.
Ten pseudo - kościół, te parę prowizorycznych ławek ze sklejki spełnia swoje zadanie. Pozwala ludziom odczuć wspólnotę, przynależność jest dla nich schronieniem. Ale pozostaje w sferze ducha, bez tych ludzi w środku i bez ich energii to jest tylko płachta materiału. I chyba o to właśnie chodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz