poniedziałek, 14 września 2009

SZKOLA - RESTAURACJA

Wczorajszy poranek upłynął mi na inauguracji tego bloga, ale po południu nastąpiła kontynuacja hmm powiedzmy zwiedzania okolicy. Pojechaliśmy na budowę szkoły jeden z projektów, którymi się tu zajmujemy, albo raczej którym się tu zajmują bo ja się ciągle wdrażam :). Droga do szkoły nie dość że  długa, ponad godzina samochodem (co wcale nie oznacza, że nie mogło to być ok 20 km). Ciekawych widoków ciąg dalszy. Jechaliśmy przez osiedle domków z krowiego lajna, a co ciekawsze często można zauważyć osoby w garniturach wychodzące z laptopem z takich właśnie lepianek. Garnitur z japonkami na stopach to tez nie jest nic niezwykłego.
W pewnym momencie droga schodzi do niewielkiej rzeki, którą pokonuje się bez mostu, po prostu po tej rzece przejeżdżając. Używana jest przez miejscowych do kąpania się i równocześnie do mycia motorków, samochodów. Na miejscu już zapoznałem się z wyjątkowo przydatnym gatunkiem drzewa. Rosną na nim 2-3 kilogramowe owoce, które po wysuszeniu służą jako gąbko-mydło. Ponoć się bardzo dobrze pieni i działa, jest nawet produkowane w Kenii na większą skalę. Na pewno można to znaleźć w wytwornych salonach kosmetycznych - a tutaj, tutaj jest za darmo. He he, chyba nie muszę się martwić zmniejszającymi się zapasami kosmetyków. Natura daje wszystko co jest potrzebne, trzeba tylko wiedzieć, gdzie szukać. :) W drodze powrotnej jechaliśmy przez tą ładną część miasta. Mijaliśmy po drodze pseudo hotel - który jest tak naprawdę siedzibą sudańskiej bezpieki. Mijaliśmy też mauzoleum byłego prezydenta Południowego Sudanu - Johna Garang de Mabior. Pierwszego prezydenta Południowo-sudańskiej autonomii. Ten przywódca rewolucyjnej armii SPLA, który doprowadził po 30 (15) latach walki do podpisania rozejmu zginął krótko po objęciu stanowiska Prezydenta, w wypadku helikoptera - los czasem jest mało łaskawy. Nie zdążył się John przyzwyczaić do swojego pałacu, do którego prowadzi bodaj jedyna droga z !!! oświetleniem !!!. Nie zdążył się rozsiąść w swoich fotelach i komnatach. Za mało jeszcze wiem tak na prawdę na jego temat żeby go oceniać, ale fakt jest taki, że dość niefortunny sposób śmierci dla takiego pana.
Jechaliśmy nawet z 10 minut po asfalcie - bez przerwy. Widać ze budują, widać że miasto próbuje odżyć po tym wszystkim co tu się działo. Można tylko trzymać za mieszkańców Juby kciuki, żeby im się udało.
Wieczorem pierwsza wizyta w restauracji. Maciek i Magda, którzy tu też pracują polecili mi danie z Injeerą - czyli wielkim plackiem zrobionym ze sfermentowanego ryżu (oj Korea mnie prześladuje chyba - myślałem ze chociaż tu w Sudanie trochę odpocznę od ryżu :)). Na taki placek wrzuca się różne mięsa i je palcami. Żeby się przyzwyczajać do pikantnego jedzenia zamówiłem sobie taką Injeerę z kozim mięsem ( może to to samo co baranina ?) na ostro. Kelnerka zrobiła dość niepewną minę więc nie byłem już pewien czy to jest dobra decyzja, ale cóż raz się żyje. Danie okazało się przepyszne i umiarkowanie pikantne. Niestety nie dałem rady zjeść całego, ale jak można zobaczyć na zdjęciu, jest to raczej solidna porcja. Kolejny ciekawy dzień. Oby tak dalej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz