poniedziałek, 27 sierpnia 2012

DLACZEGO WĘGROM PRZYDAŁOBY SIĘ EURO

Tytuł może nie do końca precyzyjny, Euro nie przydałoby się Węgrom, ale na Węgrzech już jak najbardziej. Dla mnie. Euro przeliczyć na złotówki jest stosunkowo prosto. Mój dzienny budżet wyznaczyłem sobie w Euro tak czy siak, więc nie ma mowy o nieświadomym przekroczeniu. Na Węgrzech oficjalnie królują Forinty, i to bardzo pięknie, narodowo, ale bardzo niewygodnie. 
Historia ta może trochę zdziwić, tym bardziej, że w polu zawód na zgłoszeniu do pośredniaka powinienem wpisać ekonomista. Tak się jednak dzieje, gdy włączy mi się nazbyt wyraźne poczucie misji. Że muszę coś zrobić teraz od razu, bo później będzie już za późno.
Zaraz po przekroczeniu granicy Słowacko-Węgierskiej moje myśli kierowały się w stronę bankomatu. Miałem co prawda jeszcze ze sobą Euro, ale chcąc zaoszczędzić na kursie wymiany nie chciałem z nich korzystać.
Znalazłem pierwszy bankomat tuż przy osławionych już węgierskich ścieżkach rowerowych i wszedłem do środka. Rower na zewnątrz, więc nie miałem za dużo czasu na zastanawianie się. Przy granicy była gdzieś mowa o kursie 270, to pewnie za 1 Euro. Pewności nie miałem bo wyzerowałem sobie doładowanie telefonu, sprawdzając mapę, zamiast sprawdzić kurs wymiany najpierw.
W tym pospiechu pomnożyłem sobie jakoś tak na oślep, że żeby przejechać potrzebowałbym jakieś 100 Euro. Karta już zaakceptowana, wybierz kwotę. O! 200,000 Forintów to najwięcej. No nic, najwyżej dobiorę resztę później. W momencie jak bankomat zaczął się dławić i przeliczać, zacząłem mieć pierwsze wątpliwości czy gdzieś się nie pogubiłem w tych kalkulacjach. Przeliczyłem sobie 'na prędce' 40 banknotów po 5000 Forintów. Wszystko się zgadza. Ależ oni mają niewygodnie z tak małymi nominałami. Docisnąłem kolanem portfel, bo się nie bardzo chciał domknąć i ruszyłem dalej. Nie przestałem jednak ciągle przeliczać transakcji, której dokonałem. Olśniło mnie, ale już było za późno. W sumie wyciągnąłem równowartość ponad 700 Euro. Prawie cały budżet na przejazd przez Europę. 
Bardzo mnie ta nadliczebność w portfelu uwierała, dzięki temu żeby zagłuszyć głos pobieranej edukacji ekonomicznej jechałem i jechałem. Skoro poległem na czymś tak prostym jak wyliczenie potrzebnej waluty, to może chociaż do pedałowania się nadaję. 
Przez cały pobyt na Węgrzech, poza typowymi kłopotami językowymi (na Węgrzech wszędzie słychać język niemiecki. Mam wrażenie, że niebawem język węgierski zostanie obniżony rangą do języka lokalnego) miałem kłopoty z wyliczeniem ile za co płacę. Popłynąłem więc i przekroczyłem budżet o jedną dniówkę. 
Te wszystkie porażki sprawiły, że dziś nie widziałem innej opcji, niż forinty spieniężyć (jeśli Węgry miałyby jutro zbankrutować to resztę podróży odbyć bym musiał za piękny uśmiech, a to może nie wszędzie zadziałać). 
Stąd w miarę jak przybliżałem się do granicy ze Słowenią, mój głos rozsądku, ten sam co mi pomagał wyliczyć kwotę wypłaty w bankomacie, mówił tylko jedno. Jedź na granicę, znajdź tam kantor, wymień kasę i zostaw tę węgierskie dylematy daleko za sobą. Problem polegał jedynie na pytaniu, jak długo na granicy, która oficjalnie już nie działa (strefa Schengen) działa kantor. Mając do granicy około 10km o godzinie 18:45 przekonałem sam siebie, że na pewno działa co najmniej do 20. Przecież inaczej bym nie zdążył, a to bezsensu.
Na granicę dotarłem o 19:20 i znalazłem budkę z napisem Exchange (kantor) i dwoma panami przy okienku. Zapytałem po już nie wiem jakiemu (trochę po niemiecku, trochę po angielsku) czy kantor jest nadal czynny. Usłyszałem wtedy znajomy mi język polski, więc powtórzyłem pytanie już bez jąkania się. Panowie tirowcy powidzieli mi, że to nie jest kantor, bo oni tu za kubaturę płacą?!. Podszedłem więc już sam i wymieniłem kasę w punkcie opłat za kubaturę, który o dziwo był kantorem. Panowie tirowcy bardzo się niecierpliwili, że to zajmuje tyle czasu a oni muszą już opuścić parking, no ale trudno, kolejna to rzecz święta. Poza tym nigdy nie szukam przyjaciół na granicy, nawet gdyby to była granica między Gdańskiem a Sopotem.
Przekroczyłem granicę i w ramach nagrody za moje bardzo ekonomiczne podejście do Forintów, w sumie uboższy o trzy nadplanowe dniówki, zabunkrowałem się do Motelu. Mimo że na Słowenii, budżet za ten nocleg wlicza się do etapu węgierskiego, a tam i tak już z kasą popłynąłem :). Teraz pozostaje mi albo nie jeść przez całe Włochy, albo przespać całą Francję na plaży. Hahaha, żart, aż tak źle nie jest, no ale teraz musze już uważać na wszelkie podejrzane waluty - jutro na krótkim odcinku przez Chorwację, gdzie płaci się w Kunach postanowiłem już, że nie będę miał ochoty na nic i problem walut rozwiązany aż do Kolumbii. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz