niedziela, 26 sierpnia 2012

'MIĘDZYNARODOWY SKANDAL'... czyli jak mnie Węgry wypluły...

Tytuł godny Wirtualnej Polski ;), ale nie bez powodu. Granice przekroczyłem w miejscu już mi znanym zrobiłem sobie chwilę odpoczynku na podsumowanie Słowackiego etapu, pozliczałem spalone kalorie i ubytek centymetrów w pasie (póki co liczyć muszę w milimetrach, ale to dopiero początek.
Węgry przywitały mnie ścieżką rowerową od granicy wzdłuż drogi - taki widok jak linii tramwajowej z Łodzi do gdzieś tam co biegnie przez pola. Na pierwszy rzut oka można by nawet się ucieszyć z tak pięknie przygotowanej drogi. Jak się miało niebawem okazać sprawa jest grubymi nićmi szyta.
Tak jak się niespodziewanie ścieżka zaczyna tak i potrafi się skończyć, bo wyrósł nagle las i przez las nikt jej nie poprowadził a łącznika z drogą tą dla samochodów nie ma! Trzeba więc drałować z rowerem przez pas oddzielający obydwie drogi, zawsze pod górkę. Ten skandal jest nadal zakresu lokalnego...
Międzynarodowy element tego spisku dostrzegłem później, po jakichś 30 przejechanych przez Węgry kilometrach i jest on również związany z faktem istnienia ścieżek rowerowych na Węgrzech. 
Tam gdzie ścieżka jest dostępna, przy czym występuje to również w miastach, występuje równocześnie zakaz korzystania jednośladem z drogi głównej. Nikt nie pomyślał, że warto by również przy drogach rowerowych powtórzyć znaki kierunkowe, bo niestety czasem tych z dróg głównych nie widać. 
Wypoczęty tuż po posiłku dotarłem do miejscowości Janossomorja gdzie droga miała odbijać na południowy wschód, tak aby pozostać przy głównej drodze i unikać jak święconej wody pagórków zachodnich Węgier. Jechałem już dłuższą chwilę i żaden zakręt nie wydawał mi się wystarczająco ostry. Zorientowałem się dopiero po znaku że opuszczam Węgry i następnym, że właśnie wjechałem do Austrii. Ciekawe czy władze centralne Węgier zajmujące się kwestią dotowania ziemniaków w Budapeszcie zdają sobie sprawę co wyczyniają Austriacy na terenie przygranicznym. Przecież to ewidentny przykład podkradania turystów. Gdyby nie zakaz jazdy drogą i nie hojność zapewne federalnego rządu Austrii, jak podejrzewam sponsora tej zdradzieckiej ścieżki to nigdy bym przez Austrię nie przejeżdżał (nie, że nie lubię, ale tam są góry wysokie, które pewnie znienacka by mnie zaskoczyły, a wolałem dmuchać na zimne).
Żeby opuścić Austrię mógłbym... zawrócić (z góry odrzucone, bo bezsensu) albo jak najszybciej się przebić z powrotem na Węgry, licząc na to że mi Alpy nie wyrosną po drodze. Jechałem ten nieplanowany odcinek z nowo odkrytą siłą, próbując się nie rozglądać na boki, na te ścieżki rowerowe nakazujące głębsze wjechanie w ten kraj. Ignorowałem zarówno nakazy kontynuowania jazdy wzdłuż jednej z malowniczych austriackich ścieżek, jak i nakaz wjazdu na ścieżkę główną. Po tym co mi zrobili w Janossomorji chyba nikt się nie powinien dziwić, że nie miałem już zaufania do wytyczonych ścieżek. Koniec końców nie wyszedłem na tym źle, o kilkanaście kilometrów skróciła mi się trasa całościowa, więc mogę teraz powiedzieć, że wykonywanie planu dojazdu do Madrytu idzie mi jeszcze lepiej niż dzień wcześniej.
Tego co straciły te tereny węgierskie, którymi chcąc nie chcąc nie przejechałem, już nie odzyskają. Mogłem jedynie nie dopuścić do pełnego sukcesu austriackiej strony i nic w Austrii nie kupiłem, taki mój mały bojkot za nieczystą zagrywkę. Chyba nikt nie ma bowiem wątpliwości, że gdyby nie ten cwany plan ze ścieżkami, nigdy bym nie zgubił drogi, którą chciałem jechać. Jak wrócę do Polski to będę pikietował pod urzędem premiera. Co to za rząd, co pozwala tak manipulować swoimi obywatelami za granicą. Gdzie były służby jak to się działo!?
:)

3 komentarze:

  1. Z Łodzi do Pabianic ewentualnie Zgierza :P :)
    /Kaśka T.

    OdpowiedzUsuń
  2. Z Łodzi do Pabianic ewentualnie Zgierza :P :)
    /Kaśka T.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. haha, no o Zgierzu mogłem zapomnieć, ale za Pabianice mi wstyd...

      Usuń