piątek, 31 sierpnia 2012

RADO-ŚĆ...


Do przygotowania takie przygody potrzeba:
  1. Nie wiedzieć nic o bazie noclegowej na danej trasie przejazdu
  2. Nie wiedzieć jak długa jest dwudniówka (całość trasy mam podzielone na dwudniowe przejazdy, żeby z góry nie zakładać ile muszę przejechać akurat dziś)
  3. Nie słuchać jak ktoś mówi, że dalej nie ma już hotelu
  4. Trochę szczęścia
  5. Pozytywni ludzie po drodze
  6. W odpowiednim momencie się zawiesić i już
29 sierpnia zacząłem dwudniówkę z Ptuj do Ljubjany, która prowadzić miała niezbyt wymagającymi pagórkami (tak nie było), aż do kanionu rzeki Sawinii, która w okolicach Zidanego Mostu łączy się z Sawą i stamtąd już w górę Sawy prosto do Ljubljany.
Przejazd do wlotu do kaniony, czyli do Celje był dość męczący, więc chciałem chociaż wyrobić dzienne 70km. Ale już w samym kanionie jechało mi się tak przyjemnie, że postanowiłem nie marnować tego potencjału i kontynuować tak daleko ja się da. W okolicach miasta Lasko mogłem już śmiało skończyć, ale nazwa następnej miejsowości Rimske Templice wydawała się jeszcze bardziej obiecująca.
Tylko że w Rimske Teplice do wyboru był hotel 4gwiazdkowy i 3gwiazdkowy. Zdecydowanie za duży przepych na moje potrzeby. Z braku lepszej perspektywy wybrałem hotel 3gwiazdkowy jako najbardziej niewygodny z dostępnych i zapytałem o nocleg. 40 Euro. To ja się zastanowię. A dalej nic nie ma?! No nie, musiałbym się wrócić do Lasko, bo za Rimskimi Teplicami to już nic, ale to nic nie znajdę. Zastanowiłem się i ruszyłem dalej. Nie bardzo wiedząc jak ten temat ogarnąć. Może pojadę jeszcze za Zidani Most, tam musi być jakaś większa miejscowość.
W Zidanim Moście, który jest kolekcją domów ustawionych wzdłuż drogi ograniczonych z jednej strony rzeką a z drugiej pionową skała zamajaczył się jakiś niewyraźny, jakby dawno nie myty neon. Jest. Może to będzie jakiś przydrożny motel w moim guście. Przy wejściu wyraźnie napisane, że jadłodajnia, ale skoro już zszedłem z roweru to może się chociaż zapytam. 
Korzystając z mowy słowiańskiej ustaliliśmy, razem z barmanką i siedzącym przy piwie gościu, że muszę wrócić do Lasko (teraz to już jakieś 20-30 km), bo tu nic nie ma. 
No i zawiesiłem się na tym pytaniu, na prawdę tam dalej nie ma żadnego hotelu? W tym momencie po chwili zastanowienia gość pijący piwo zapytał czy mam śpiwór. Mam. To on mi udostępni swój garaż. No i problem z głowy. Rado, tak się nazywa mój gospodarz, jak się dowiedział że jestem Polakiem, to wyrecytował pierwsze wiersze polskiego hymny, lepiej niż niejeden z polskich polityków, których nauczył go ojciec. Czyli nocleg już ustalony, teraz co do jedzenia. A co chcę?! A co mogę dostać?! Te bezsensowane pytania zastąpione zostały czynem i barmanka przygotowała to co miała, i zarzuciła mnie świninką, ziemniakami, makaronem, sałatka i Bóg wie czym jeszcze. 
Może się napiję piwa?! Jest Lasko, najlepsze w Slowenii. No miałem nie pić... ale przy takiej okazji na pewno się przyda. Mój Słoweński musiał często brzmieć jak Chorwacki, bo Rado raz co jakiś czas mi to wypominał. A zawsze myślałem, że uczyłem się Serbskiego.
Bardzo swobodna atmosfera w tym bistro, gdzie napięcie erotyczne między Rado, a barmanką wychodziło poza skalę. Wyobraźcie sobie jakiś western i bar gdzieś na końcu świata, gdzie nie ma nikogo, tylko jeden czy dwaj lokalni. W dodatku do baru wchodziło się przez wyrobione stare drzwi wahadłowe, jakie do niedawna można było spotkać na polskich pocztach. Zjadłem popiłem piwem Lasko i udaliśmy się rowerami do mojego garażu. Tam luksusowo rozścielałem sobie materac i śpiwór, spiliśmy jeszcze po jednym Lasko, tym razem Lasko Club i poszedłem spać. Fantastycznie wypocząłem, spało mi się o niebo lepiej niż w Motelu, do którego trafiłem po przejściu węgiersko-słoweńskiej granicy. Wstałem o 6:30, bo już byłem wypoczęty i o 7:15 mogłem ruszać dalej. 
Tak prezentuje się mój jednodniowy dom:

Właśnie dlatego wybrałem się w taki, a nie inny sposób. Widok mnie w rajtuzach i opinającej koszulce (bez skojarzeń!) i roweru ściąga wzrok prawie każdego, ale tylko nieliczni zdecydują się pogadać czy mnie zaczepić. I to właśnie ci ludzie, dla których podróżowanie ma sens. Na koniec podróży nie będę już pamiętał tych pięknych starówek przez które przejechałem, czy też pięknych zachodów słońca, albo tym podobnych spraw. Ale osób, z którymi pogadałem, które mi udzieliły pomocnej dłoni nie zapomnę. Rado opowiadał, że sam zawsze chciał gdzieś pojechać, coś zobaczyć, ale się bał. A tu nie ma czego, bo cały świat usłany jest ludźmi, których warto poznać nawet jeżeli na chwilę, albo na dwa piwa. Dzieki Rado. Takie noclegi to dla mnie szczera radość. Oby przydarzało mi się to na tyle często na ile zasługuję. ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz