niedziela, 26 sierpnia 2012

MEGAFONY NA SLOWACJI

Słowacja zaczęła się fantastycznie - 12km zjazd bez konieczności pedałowania. Gdybym był trochę bardziej obyty z obciążonym i zasakwionym rowerem to pewnie bym i pofrunął z 60km/h. Ograniczyłem się do 40km/h, bo jeżeli mam się przewrócić to lepiej sprawdzić najpierw na mniejszej prędkości. O drodze można by pisać wiele, szczególnie często mam okazje oceniać jakość asfaltu, a tu na Słowacji bywa z tym różnie... Mógłbym również napisać o pierwszej przełęczy, ambitnie wybranej na pierwszy dzień, która była tak stroma, że przydałby się sprzęt do wspinaczki... Najciekawsze rzeczy dzieją się jednak w małych słowackich miasteczkach, o wybranych, nie do końca wiem jak, godzinach. Pierwszego kampingu poszukiwałem w Povażskich Teplach (za jakość pisowni nazw własnych nie ręczę). Dotarłem na miejsce o 16 i próbowałem zlokalizować namiotowisko. Wtem, znienacka usłyszałem donośną muzykę - nic charakterystycznego, taki jakiś relaks song chyba z muzyki poważnej. Ale skąd ona dochodzi?! I czemu mimo że jadę nadal rowerem po prostej drodze to raz słyszę ją lepiej raz gorzej. To wbrew prawom fizyki, chyba. Podniesienie wzroku z asfaltu opłaciło się.
Okazuje się, że całe miasteczko oplecione jest megafonami porozstawianymi tak, żeby to co przez nie puszczano docierało do każdego zakamarka. W porządku, w końcu to są Teple, czyli jeżeli się dobrze orientuje w języku słowackim (a tego nie robię) to coś na kształt uzdrowiska. Może puszczają taką muzykę dla kuracjuszy, albo Bóg wie dla kogo. 
Muzyka nie trwała jednak za długo. Zastąpiła ją pani z komunikatem przekazywanym bardzo jednostajnym głosem. Co ta pani mówiła... Jak dla mnie i na moją znajomość słowackiego (podkreślam że nijaką) mogła to być jedna z dwóch rzeczy... 
(1) Pani ogłasza jakąś klęskę żywiołową (nagłe uderzenie suszy albo powódź, albo jakaś atomowa zagłada. Za tą opcją przemawia fakt że ulice tej miejscowości były praktycznie opustoszałe - może wszyscy już wiedzą o co chodzi i się pochowali. Postanowiłem się za bardzo nie przejmować, w końcu jak byłem baardzo małym dzieckiem i wydarzył się Czarnobyl zostałem zabrany przez moją mamę na spacer do parku, żeby się podotleniać :), więc słowackie katastrofy nie powinny mi już bardziej zaszkodzić. Przeciwko tej wersji przeczy jednak sposób przekazywania informacji - nie pasowało mi to po prostu na ogłaszanie katastrofy - nie ta intonacja.
(2) Lokalny market ma dziś przeceny i podają co i za ile można kupić, a ponieważ jest zamykany już za godzinę to wszyscy mieszkańcy są zapraszani, bo jutro promocje będą już zupełnie inne. I to wyjaśnienie pasowało jak ulał. Nie bardzo wiem co dokładnie można było tego dnia kupić taniej, poszedłem więc do tego sklepu i się bacznie rozglądałem.
Następnego dnia, podczas posiłku śróddziennego, w innej porównywalnie małej mieścinie sytuacja powtórzyła się. Cholera, muszą mieć na Słowacji jakąś sieciówkę, która montuje się w każdej mniejszej miejscowości i dodatkowo instaluje system megafonowy by być bliżej klienta. Swoją drogą już bliżej się chyba nie da wdzierając się tak bezpardonowo pod każdą strzechę. Tu już nie miałem czasu na polowanie na promocje, więc sobie odpuściłem i pojechałem dalej...
Niespodziewanie dopiero w Bratysławie zrozumiałem już zupełnie komunikat podążający za mną przez te parę dni. W piątek na kempingu Zlote Pieski pod Bratysławą rozpoczął się Festiwal Reggae i  te panie przez megafon zapraszały właśnie do uczestnictwa w tym wydarzeniu. Wszystkie puzzle zaczęły pasować do siebie jak ulał. Mniejsze miasteczka były puste, bo wszyscy Słowacy i Słowaczki byli już w drodze na festiwal. Dopiero tu zrozumiałem problem codzienności związany z parkowaniem - zastanawiając się gdzie rozbić swój przenośny dom, kemping był bowiem już tak zapchany, że jedyne wolne miejsce było w okolicach sceny... od zaplecza. Zostawiłem namiot z dobytkiem bez większej trwogi, przy tylu namiotach już sama statystyka mówi, że nie ma szans żeby akurat mój mieli okraść.
Koncert trwał do 6 rano (słuchałem go na wpół przytomnie śpiąc w namiocie, w kilkunastominutowych cyklach, do następnego wysokiego tonu). Nie byłem o 7 szczególnie świeży, ale jechało mi się dalej całkiem przyjemnie. 
Dziekuję więc paniom z megafonów w małych słowackich miasteczkach za wspaniały nocleg, a przede wszystkim za to, że od tego dnia Słowacja nie będzie mi się już kojarzyła z fryzurami A'la lata 80-te w NRD, a teraz jestem już przekonany, że wszyscy Słowacy i Słowaczki noszą dredy, bez wyjątku :).
Słowacja over... Następny news Węgry
(PS - jeżeli ktoś zna prawdziwe wytłumaczenie komunikatów z megafonów na Słowacji to zachęcam do podzielenia się, sam jestem nadal ciekawy, bo nie mam 100% pewności, że dobrze to wszystko zrozumiałem)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz